Powiedzmy sobie jasno: nie wiemy, co się stało w piątkowy poranek na autostradzie S8 w pobliżu Zambrowa, gdzie zginął motocyklista, a w tej samej chwili tym odcinkiem drogi podążała swym autem prof. Małgorzata Gersdorf z mężem. Film, który lotem błyskawicy obiegł media i internet, wbrew temu, co mówią nieprzychylni prof. Gerdsdorf publicyści, nie przesądza o niczym: ani o tym, czy motocykl miał kontakt z ich samochodem, ani nawet czy kierowca naprawdę zarejestrował to, co się zdarzyło. Skądinąd nie jest nim jakiś „mąż prof. Gersdorf”, bo Bohdan Zdziennicki był wiceministrem sprawiedliwości oraz sędzią Naczelnego Sądu Administracyjnego i prezesem Trybunału Konstytucyjnego (2008–2010) z nominacji prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który nazywał go swoim nauczycielem.

Czytaj więcej

Auto byłej I prezes SN i byłego prezesa TK zatrzymane

Ale nie w tym rzecz. Część problemów sędziowskiego małżeństwa wzięła się stąd, że zamiast zdać się na profesjonalnego adwokata, który zapewne zaleciłby im milczenie aż do wyjaśnienia sprawy, oni sami postanowili wziąć się za wyjaśnianie jej mediom, ufając we własne prawnicze doświadczenie – które niestety ich zawiodło. Prezes Zdziennicki najpierw stwierdził, że „brali udział w takim zdarzeniu”, potem już tak nie mówił. Będąca zaś pasażerką w aucie prezes Gersdorf mówiła, że nic nie widziała, bo rozmawiała z koleżanką. Potem żaliła się w mediach, że zatrzymano im do badań samochód, a oni do suwalskiej prokuratury musieli jeździć taksówką. W ten sposób powstał informacyjny chaos, który nieżyczliwi wykorzystują przeciwko niej, bo przecież dawno już zagięli parol na prof. Małgorzatę Gersdorf. A tragiczny wypadek to dla nich większa gratka niż czepianie się słówek, kiedy prezes nie mogła sobie przypomnieć, czy w pamiętnych dniach protestów przed Sądem Najwyższym stała ze świecą w dłoniach czy też nie. Tu na szali legło życie człowieka i są tacy, którzy chętnie pociągnęliby do odpowiedzialności – choćby za nieudzielenie pomocy – osobę będącą twarzą sędziowskiego oporu wobec reform Zbigniewa Ziobry.

Nie mam powodów ani tym bardziej zamiaru twierdzić, że ktoś tu kłamie. Liczyłem jedynie, że Państwo Prezesostwo lepiej rozumieją, że w czasach, gdy świat wydaje wyroki doraźne nie tylko bez dowodów, ale nawet w oderwaniu od nich, lepiej milczeć i słuchać adwokata, niż opowiadać o szykanach i zepsutym weekendzie. I też się zawiodłem.