Ten coming out służy bowiem bardzo konkretnemu celowi – podkładce dla rządu do ignorowania przynajmniej jednego wyroku Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu, a być może też spodziewanych kolejnych.
Orzeczenie pięcioosobowego składu TK pod kierunkiem Julii Przyłębskiej, wydane po trzygodzinnej rozprawie zadowoli wnioskodawcę, czyli prokuratora generalnego Zbigniewa Ziobrę, a także większość sejmową i prezydenta, którego przedstawiciel prof. Dariusz Dudek twierdził, że to niebezpieczne gdy organy międzynarodowe ingerują w praworządność w Polsce. I rząd ma to, co chciał.
Czytaj więcej
Trybunał Konstytucyjny orzekł, że Europejski Trybunał Prawa Człowieka nie może kontrolować orzeczeń polskiego Trybunału ani powoływania jego sędziów.
Chodzi bowiem nie o pozorny spór między europejską konwencją a krajową konstytucją, a zniwelowanie efektu konkretnego wyroku Europejskiego Trybunału Praw Człowieka ws. Xero Flor, gdzie podważono legalność wyboru tzw. sędziego dublera (Mariusza Muszyńskiego, jednego z trzech wadliwie wybranych do TK). W kraju przyniesie to być może częściowy efekt, bo nie wszystkie sądy będą to orzeczenie respektować. A za granicą – tu efekt może być całkowicie odwrotny. Nie spodziewałbym się, że sądy innych krajów będą przedkładać wykładnię europejskiej konwencji dokonaną przez polski, a nie europejski trybunał.
Wyrok pokazuje, że polskie władze są skłonne pozostać na kolizyjnym kursie z Europą i wybierać, które wyroki międzynarodowych sądów będzie uznawać. Z drugiej strony znamienne, że w ostatnich dniach rząd zrobił unik i wycofał swój wniosek o rozpoznanie przez Wielką Izbę ETPC sprawy o Izbę Dyscyplinarną Sądu Najwyższego. Najwidoczniej przewidzieli jedyny możliwy w tej sprawie wyrok i postanowili, że wystarczy orzeczenie TK, którym będzie można się posłużyć w kraju.