Pozwolenie na broń: jakie warunki trzeba spełnić

Myśliwy może strzelać z AK47, sportowiec mieć dwururkę, a szkoleniowiec nawet pistolet maszynowy. Po co więc te wszystkie cele posiadania broni – pyta Krzysztof Kuczyński

Aktualizacja: 26.11.2016 18:24 Publikacja: 26.11.2016 09:00

Pozwolenie na broń: jakie warunki trzeba spełnić

Foto: www.sxc.hu

Jako pasjonat motoryzacji zapragnąłem zdobyć prawo jazdy. Kurs i egzamin już za mną – zdałem na wszystkie kategorie. Oczywiście wiem, jak niebezpieczny może być samochód. Co roku na naszych drogach ginie przecież małe miasteczko. Na szczęście jestem dojrzały, rozsądny, praworządny i zdrowy na ciele oraz umyśle, co potwierdził lekarz, psycholog i dodatkowo policja, przeprowadzając m.in. wywiad środowiskowy. Z kompletem dokumentów wędruję więc do Wydziału Komunikacji. Przenikliwy wzrok urzędnika gasi jednak momentalnie mój zapał: „A po co panu właściwie ten samochód?". Zdębiałem. W sumie, głupio przyznać, ale po prostu lubię jeździć autem, doskonalić technikę jazdy. Lubię samochody. Chciałbym mieć parę. Stać mnie. Z powagą zaczynam jednak przekonywać urzędnika, że to żadna fanaberia. Dojeżdżam przecież do pracy, dowożę dzieci do szkoły, etc. Ten z równie poważną miną sprawdza coś w dokumentach i żąda ode mnie zaświadczenia o zatrudnieniu oraz dokumentu od dyrekcji szkoły. Dostarczam po kilku dniach. Po kilku miesiącach dostaję decyzję: „Zezwala się na prowadzenie wszelkich pojazdów w celu dojazdu do pracy i dowożenia dzieci do szkoły", z pouczeniem, że w razie ustania tych przyczyn prawo jazdy zostanie cofnięte. Śmieszne, myślę. „Wszelkich pojazdów" dla „dowożenia do szkoły". Ciężarówką też? W sumie to bez znaczenia co tam napisane, bo przecież i tak mogę jeździć kiedy chcę i z kim chce, po wszystkich drogach publicznych. Powiało absurdem? Franzem Kafką? Szczytową formą ewolucji realnego socjalizmu? Oj tak. I kto by pomyślał, że w takim to właśnie absurdzie żyjemy dziś w Polsce. Zamieńmy tylko samochód na.. broń palną.

Tylko pozornie

Ubiegając się o pozwolenie na broń, obywatel polski musi spełnić całą litanię warunków potwierdzających, że posiadanie przezeń broni jest bezpieczne dla niego i ogółu. Musi być pełnoletni, zdrowy, bez zaburzeń psychologicznych, nie karany, a do tego – wedle wewnętrznej oceny policji – ogólnie mówiąc: praworządny. Zdarza się, że odmawia się pozwolenia osobom notorycznie popełniającym wykroczenia, często awanturującym się bądź mającym pociąg do używek. I słusznie. Nie ma kompromisu z bezpieczeństwem. To niestety nie wszystko. Dodatkowo musimy wykazać, że „cel" w jakim tę broń chcemy posiadać, jest w świetle prawa „uzasadniony". Ustawa wymienia ich osiem: ochrona osobista, ochrona osób i mienia, sport, szkolenie, łowiectwo, rekonstrukcje historyczne, kolekcjonerstwo, zachowanie pamiątki. Pozornie ma to sens. Ale tylko pozornie.

Zostań kolekcjonerem

Używanie broni dozwolone jest bowiem wyłącznie na strzelnicach. Tylko myśliwi mogą używać broni podczas polowań. Za to na strzelnicy strzelać może już dosłownie każdy, z każdego rodzaju broni, bez względu czyja to broń i w jakim celu jest udzielone na nią pozwolenie. Po co więc te różne „cele", jeżeli i tak wszyscy używają broni na strzelnicy?

Sportowcy, szkoleniowcy, kolekcjonerzy czy właściciele pamiątek mogą dostać pozwolenie na niemal każdy rodzaj broni. Użyte przez ustawodawcę pojęcia broni „myśliwskiej", „sportowej" i „bojowej" kompletnie nie odpowiadają powszechnemu ich rozumieniu. Intuicyjnie czujemy, broń myśliwska to dubeltówka lub sztucer z lunetą, sportowa to taka cicha jak z relacji telewizyjnych z biatlonu, a bojowa to raczej ta z filmów wojennych. Nic bardziej mylącego. Myśliwy może strzelać z AK47, sportowiec mieć dwururkę, karabinek AR-15, czy rewolwer Clinta Eastwooda kalibru 45, a szkoleniowiec nawet pistolet maszynowy. Taki sam karabinek kałasznikowa może być więc bronią myśliwską, szkoleniową, sportową, elementem kolekcji, albo pamiątką. Po co więc te różne „cele", jeżeli większość posiadaczy i tak może mieć taki sam, szeroki wachlarz rodzajów broni?

Żeby było ciekawiej, to sportowcy i szkoleniowcy mogą co do zasady nosić broń przy sobie, a użycie jej w samoobronie dozwolone jest dla każdego posiadacza, na takich samych zasadach. Obronę konieczną reguluje przecież inna ustawa – kodeks karny, nie przyznając przy tym posiadaczom broni do celów ochrony osobistej jakichkolwiek przywilejów. Po co więc te różne „cele", jeżeli większość i tak może ją nosić przy sobie i używać do samoobrony?

Absurdu dopełnia sposób, w jaki wykazuje się spełnienie „celu" uzasadniającego posiadanie broni. Otóż wystarczy zapisać się do stowarzyszenia kolekcjonerów. I stajemy się kolekcjonerem broni. Albo zapisać się do Polskiego Związku Strzelectwa Sportowego – mając licencję, stajemy się sportowcem. A gdy zarejestrujemy działalność gospodarczą w postaci szkoleń strzeleckich i zdamy egzamin na prowadzącego strzelanie, to możemy stać się szkoleniowcem. Ba! Wystarczy dostać broń w nagrodę lub spadku, co starcza za „uzasadnienie" jej posiadania. Po co więc te cele, jeżeli ich spełnienie to właściwie formalność?

Po takim przedstawieniu sprawy należałoby się pewnie zacząć bać wychodzić z domu. Ale w sumie dlaczego? Dlaczego mimo takiej łatwości spełnienia „celów" ci wszyscy sportowcy, szkoleniowcy czy kolekcjonerzy, posiadacze glocków, waltherów i kałasznikowów, nie zabijają się na naszych ulicach, a przestępczość z użyciem legalnej broni palnej utrzymuje się na poziomie błędu statystycznego? Odpowiedź jest oczywista: „cel", dla którego chcemy mieć broń, jest całkowicie bez znaczenia. Po co więc te „cele", jeżeli nie mają nic wspólnego z weryfikacją właściwości i umiejętności kandydata?

Sportowiec z kałaszem

Istotą postępowania o wydanie pozwolenia na broń jest weryfikacja, czy osobiste właściwości, predyspozycje i umiejętności kandydata gwarantują, iż posiadanie przezeń broni jest bezpieczne dla niego samego i ogółu. I to działa. Natomiast opisywane „cele" to relikt przeszłości, w której Państwo zakazywało wszystkiego, łaskawie przyznając wybranym obywatelom szczególne prawa w drodze pozwoleń, zezwoleń czy koncesji.

Ta maskarada „celów" teoretycznie nikomu nie przeszkadza. Przywykliśmy już do absurdów administracji i cieszymy się raczej, że udaje nam się w nich jakoś odnaleźć. Ale właśnie dlatego powinniśmy z niej jak najszybciej zrezygnować. Przynosi nam ona więcej szkód niż korzyści. I nie chodzi już tylko o to, że powoduje ona bezzasadną dystrybucję pieniędzy posiadaczy broni do prywatnych stowarzyszeń i związków, które żyją tylko z tego, że w majestacie prawa świadczą o „zasadności" posiadania broni przez ich członków. Gorsze jest to, że w ten sposób utrwalamy wzajemne okłamywanie się i poczucie odizolowania władzy od głosu i interesu obywateli. W imię zasady: „ja udaję, że pracuję, a oni udają że mi płacą", my przekonujemy, że mając glocka i AK47 jesteśmy sportowcami lub kolekcjonerami, a Państwo udaje, że w to wierzy i ma na to wystarczające dowody.

Czym więc zastąpić ten archaiczny system „celów"? Rozwiązanie jest banalnie proste. Już dziś, wnosząc o pozwolenie na posiadanie broni, należy zdefiniować jej rodzaje. I o ile egzamin teoretyczny jest wspólny dla wszystkich kandydatów, o tyle część praktyczna profilowana jest już pod poszczególne jej kategorie. Wystarczające byłoby więc umożliwienie każdemu kandydatowi, który przejdzie do części praktycznej, posiadania dowolnego rodzaju broni, z której obsługi zda egzamin. Co ciekawe, ostatnia nowelizacja prawa o broni i amunicji tak właśnie reguluje system wydawania pozwoleń dla osób mających posługiwać się cudzą bronią w ramach wykonywania obowiązków (pracowników ochrony etc). W legitymacji posiadacza broni wpisywany jest obecnie nie „cel", ale „rodzaj" broni. Nie ma żadnych przeciwwskazań, by rozwiązanie takie znalazło zastosowanie do właścicieli broni.

Starania o zbudowanie społeczeństwa obywatelskiego powinno zacząć się od usuwania takich właśnie reliktów przeszłości – absurdów prawa, które skłaniają obywateli do jego omijania, a władzę – do udawania, że tego nie widzi. Jednocześnie postulat upowszechnienia dostępu do broni palnej można spełnić poprzez prosty, znany już polskiemu prawu zabieg, zastąpienia „celów" rodzajami broni, na której posiadanie wydawane jest pozwolenie. I to bez uszczerbku dla bezpieczeństwa obywateli.

Autor jest adwokatem oraz instruktorem strzelectwa sportowego

Jako pasjonat motoryzacji zapragnąłem zdobyć prawo jazdy. Kurs i egzamin już za mną – zdałem na wszystkie kategorie. Oczywiście wiem, jak niebezpieczny może być samochód. Co roku na naszych drogach ginie przecież małe miasteczko. Na szczęście jestem dojrzały, rozsądny, praworządny i zdrowy na ciele oraz umyśle, co potwierdził lekarz, psycholog i dodatkowo policja, przeprowadzając m.in. wywiad środowiskowy. Z kompletem dokumentów wędruję więc do Wydziału Komunikacji. Przenikliwy wzrok urzędnika gasi jednak momentalnie mój zapał: „A po co panu właściwie ten samochód?". Zdębiałem. W sumie, głupio przyznać, ale po prostu lubię jeździć autem, doskonalić technikę jazdy. Lubię samochody. Chciałbym mieć parę. Stać mnie. Z powagą zaczynam jednak przekonywać urzędnika, że to żadna fanaberia. Dojeżdżam przecież do pracy, dowożę dzieci do szkoły, etc. Ten z równie poważną miną sprawdza coś w dokumentach i żąda ode mnie zaświadczenia o zatrudnieniu oraz dokumentu od dyrekcji szkoły. Dostarczam po kilku dniach. Po kilku miesiącach dostaję decyzję: „Zezwala się na prowadzenie wszelkich pojazdów w celu dojazdu do pracy i dowożenia dzieci do szkoły", z pouczeniem, że w razie ustania tych przyczyn prawo jazdy zostanie cofnięte. Śmieszne, myślę. „Wszelkich pojazdów" dla „dowożenia do szkoły". Ciężarówką też? W sumie to bez znaczenia co tam napisane, bo przecież i tak mogę jeździć kiedy chcę i z kim chce, po wszystkich drogach publicznych. Powiało absurdem? Franzem Kafką? Szczytową formą ewolucji realnego socjalizmu? Oj tak. I kto by pomyślał, że w takim to właśnie absurdzie żyjemy dziś w Polsce. Zamieńmy tylko samochód na.. broń palną.

Opinie Prawne
Tomasz Siemiątkowski: Szkodliwa nadregulacja w sprawie cyberbezpieczeństwa
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Czy wolne w Wigilię ma sens? Biznes wcale nie musi na tym stracić
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Awantura o składki. Dlaczego Janusz zapłaci, a Johanes już nie?
Opinie Prawne
Łukasz Guza: Trzy wnioski po rządowych zmianach składki zdrowotnej
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Rząd wypuszcza więźniów. Czy to rozsądne?