Po przeczytaniu tekstu Marcina Kąckiego w internetowym wydaniu „Gazety Wyborczej” – jak wiele kobiet – poczułam niesmak i z automatu pomyślałam z troską o skrzywdzonych dziewczynach. Perspektywa mężczyzny snującego opowieść o swoich traumatycznych przeżyciach, o alkoholu i kobietach „źle kochanych” (tak naprawdę to po prostu rażąco źle potraktowanych, a nie źle kochanych) w ogóle mnie nie poruszyła. Za to poruszyło mnie to, że wielu dziennikarzy zaczęło pisać w mediach społecznościowych o tym, jak świetnie jest napisany tekst Kąckiego. Jakim dobrym warsztatem się on posługuje. To mnie zniesmaczyło i poruszyło do szpiku, bowiem krzywda opakowana w ładne słowa, opisy sytuacji i emocji, niczym z prozy Marka Hłaski, w żaden sposób nie mogą usprawiedliwiać zadanych krzywd. Jeśli coś śmierdzącego owiniemy w różowy papier, niestety nie przestanie śmierdzieć. Forma nie ma tu żadnego znaczenia.
Znaczenie ma fakt, że w sobotę Karolina Rogaska opisała w swoich mediach społecznościowych napaść seksualną, jakiej miał dopuścić się Marcin Kącki. Znaczenie ma fakt, że Instytut Reportażu zawiesił Kąckiego we współpracy ze studentkami i studentami właśnie z tego powodu. Znaczenie w końcu ma fakt, że Marcin Kącki nie poinformował redakcji, na łamach której tekst się ukazał, o żadnym z wyżej wymienionych faktów.
Niech w końcu stanie się też jasne, że żaden talent, żaden genialny warsztat – literacki, dziennikarski, aktorski, reżyserski czy jakikolwiek – nie może przysłaniać i rozmydlać nagannych zachowań.
Jednocześnie jest jasne, że każda napaść seksualna powinna zostać ukarana. Jest również jasne, że publikacją tekstu naruszono dobro skrzywdzonych kobiet. Niech w końcu stanie się też jasne, że żaden talent, żaden genialny warsztat – literacki, dziennikarski, aktorski, reżyserski czy jakikolwiek – nie może przysłaniać i rozmydlać nagannych zachowań.