Piszę w czasie przeszłym dokonanym, bo pewnie kawiarnie, kina i teatry jeszcze do nas wrócą, ale miasto mamy już bezpowrotnie za sobą.
Kolejne wielkie korporacje ogłaszają w ostatnich tygodniach, że nawet po okresie lockdownów nie zamierzają ściągać swoich pracowników z powrotem do biur. I chyba nikt nie będzie z tego powodu specjalnie ronił łez, przynajmniej na początku. Znikną uciążliwe dojazdy, irytujący koledzy zza biurka obok, koszty stołowania się na mieście. A razem z tym wszystkim powoli zacznie znikać miasto – spotkanie i przypadek, tak samo szansa, jak i ryzyko. Źródło bezustannego stresu i niekończących się pomysłów.
Trend obecny od wielu lat, przyspieszający gwałtownie od roku, będzie się tylko umacniał. Kontaktować ze światem będziemy się nie bezpośrednio, twarzą w twarz, ale za uprzejmym pośrednictwem algorytmów. Będą się nas jeszcze lepiej i szybciej uczyć, dokładniej dobierać osoby i treści, z jakimi najlepiej będzie nas zetknąć. Najlepiej rzecz jasna dla nas samych, oszczędzając nam spotkań ze wszystkim, co może naruszyć naszą wygodę i ustalone przekonania.
Miasto było miejscem, w którym podczas lunchu kolega mógł nam polecić płytę zespołu, o jakim nigdy nie słyszeliśmy. Gdzie na placu zabaw można było skonfrontować swoje metody wychowawcze z innymi rodzicami, a podczas kawy z dawno niewidzianym kolegą pokłócić się o strajk kobiet. Algorytmy zaoszczędzą nam całego tego zachodu. Zadbają, byśmy słuchali tylko tych piosenek, które już dobrze znamy. Przed dwoma tygodniami pisałem w tym miejscu, że prawie każdy rodzaj komfortu to najkrótsza droga do upadku, a unikanie stresu i wstrząsów jest prostym przepisem na uczynienie naszego świata ekstremalnie kruchym. Pozbawionym odporności na wszystko, co niespodziewane i nowe. Sposobem, w jaki jeszcze do niedawna jej nabywaliśmy, szczepionką na kruchość było właśnie miasto.