Zachowawcza na początku kryzysu postawa Brukseli stała się pretekstem do ataku na UE i podważania jej znaczenia. „Unia nie pomaga", „musimy radzić sobie sami" – słyszeliśmy.
– Rozmawiamy w UE również o tym, żeby razem w solidarny sposób znaleźć odpowiedź na te trudne wyzwania. Niestety, UE nie dała jeszcze ani eurocenta na walkę z wirusem – mówił premier Morawiecki. Jarosław Kaczyński, przekonywał, że „kryzys związany z epidemią uświadomił bardzo wielu ludziom słabość Unii". W radykalnych kręgach pojawiły się wręcz żądania wyjścia z UE.
Rzeczywiście jurysdykcja UE w sprawach zdrowia jest ograniczona i spoczywa na rządach państw członkowskich, ale np. unijne przetargi na środki ochrony zostały zlekceważone przez część krajów, w tym Polskę. Państwa zamknęły granice, każde samo stara się ratować swoich obywateli i gospodarkę. W całej Europie mówi się o nacjonalizacji wielkich firm w obronie przed przejęciami. W języku polityków dominują: „nasi obywatele", „nasze firmy".
W Polsce przy okazji kolejnych odsłon programu wsparcia podkreśla się, że to ratowanie „polskich" firm, „polskich" miejsc pracy. Promuje się kupowanie „polskich" towarów. Nie ma tutaj „Unii" i innych państw Wspólnoty, nie ma rynku europejskiego, któremu Polska tyle zawdzięcza.
Siłą rzeczy w walce z wirusem to właśnie działania rządów państw są widoczne i mocno promowane, co tworzy złudne wrażenie samowystarczalności w radzeniu sobie z problemem. Wyciąganie z tego wniosku, że Polska, średniej wielkości państwo o umiarkowanym potencjale, sama zwalczy gospodarcze skutki kryzysu, jest absurdalne.