Bogusław Chrabota: Przyszłość polskiej gospodarki

Trzeba porzucić plany nowego solidaryzmu, ponownie przemyśleć choćby takie rozwiązania, jak podwyższenie wieku emerytalnego, wejście do strefy euro, przywrócenie handlu w niedzielę czy zlikwidowanie podatku bankowego.

Aktualizacja: 28.07.2020 21:38 Publikacja: 28.07.2020 19:10

Bogusław Chrabota: Przyszłość polskiej gospodarki

Foto: iStock

Z dzisiejszej perspektywy to niemal niewyobrażalne, ale ledwie w końcu zeszłego roku doświadczaliśmy rzeczywistości gospodarczej, która opierała się na modelu ciągłego i raczej niczym niezakłóconego wzrostu. Analitycy wieścili co prawda nadciągający koniec koniunktury, ale wywodzili go raczej z logiki cyklu niż z jakichś merytorycznych podstaw. Za rozpędzoną gospodarką szła arogancja świata biznesu i polityki. Inwestowano bez opamiętania, ścigano się we wskaźnikach konsumpcji, a politycy na obietnicy niezakłóconego wzrostu PKB budowali istne zamki na lodzie.

Czytaj także: Banki sięgną coraz głębiej do kieszeni klientów

Świat wydawał się bezpieczny i przewidywalny. Nikt nie spodziewał się czarnego łabędzia o wymiarach pterodaktyla. Nie byliśmy na niego w żaden sposób przygotowani. Jeszcze w lutym, kiedy Covid-19 powoli demolował Chiny, przewidywanie kresu światowej prosperity wciąż uznawano za czarnowidztwo. Jeszcze nawet w marcu samozwańczy eksperci publicznie napominali, by nie straszyć załamaniem gospodarczym a la rok 2008, bo pewnie po Wielkiej Nocy będzie „po strachu”.

W istocie okazali się niekompetentni. Cały świat okazał się niekompetentny. Mija siódmy miesiąc pandemii. Wciąż nie wiemy, jaka będzie jej przyszła logika. Kiedy i jakim sposobem otrząśniemy się z samej choroby i jej dewastujących dla gospodarki skutków. Wiemy za to co innego, coś niepomiernie ważniejszego. Choroba pewnie na razie się nie zatrzyma, ale nie wolno dalej wstrzymywać gospodarki. Jej przyduszanie to regres, a regres oznacza kłopoty dla całej ludzkości.

A teraz o kraju nad Wisłą. Powoli dowiadujemy się o skali strat. Wiemy, że polski deficyt budżetowy sięgnie w tym roku ponad 100 mld zł. Na dodatek to wizja optymistyczna i zapewne zaniżona. Jeszcze w tym roku możemy upaść dużo niżej, a rok przyszły to jedna wielka niewiadoma.

Nie pozostaje nam więc w świetle tych dwóch konstatacji nic innego, jak podjąć wysiłek w celu wzmocnienia polskiej gospodarki. Musimy odrzucić dotychczasowy paradygmat, rozstać się z nieaktualnymi już planami nowego solidaryzmu, skorygować błędy systemowe czy nieaktualną legislację. Mam pełną świadomość siły węzła gordyjskiego, którym związana jest polska polityka, ale trzeba założyć, że dobro narodowej gospodarki wymusi ponowne przemyślenie takich choćby rozwiązań, jak podwyższenie wieku emerytalnego, wejście do strefy euro, przywrócenie handlu w niedzielę czy zlikwidowanie podatku bankowego.

Trudne czasy przyszły nie z naszej winy, ale musimy sobie z nimi poradzić. Nie mamy innego wyjścia. W cyklu, który dziś uruchamiamy, będziemy stawiali trudne pytania i analizowali branża po branży, co w Polsce trzeba zmienić, byśmy z kryzysu wyszli mocniejsi. Dziś zaczynamy od sektora bankowego.

Z dzisiejszej perspektywy to niemal niewyobrażalne, ale ledwie w końcu zeszłego roku doświadczaliśmy rzeczywistości gospodarczej, która opierała się na modelu ciągłego i raczej niczym niezakłóconego wzrostu. Analitycy wieścili co prawda nadciągający koniec koniunktury, ale wywodzili go raczej z logiki cyklu niż z jakichś merytorycznych podstaw. Za rozpędzoną gospodarką szła arogancja świata biznesu i polityki. Inwestowano bez opamiętania, ścigano się we wskaźnikach konsumpcji, a politycy na obietnicy niezakłóconego wzrostu PKB budowali istne zamki na lodzie.

Pozostało 80% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację