Popatrzmy na fakty, które potwierdza też opisywany przez nas w „Rzeczpospolitej” raport Instytutu Finansów Publicznych. Okazuje się, że mało kto protestował w Polsce z powodu napływu do kraju zboża z Ukrainy, gdy ich ceny na świecie były rekordowe po napaści Rosji na Ukrainę z powodu strachu o dostawy. Zboże techniczne też wtedy nie przeszkadzało. Kiedy spekulanci na rynkach globalnych przenieśli się gdzie indziej, ceny opadły – i podobnie nastroje polskich rolników. Dlaczego teraz przeszkadza nam każde ziarno?
Otóż nie samo zboże jest kłopotem, tylko jego cena. Ceny wielu surowców rolnych spadają już od dłuższego czasu, więc – uwaga, zbliżamy się do sedna problemu – opłacalność produkcji rolnej staje się w ogóle bardzo niska.
Czytaj więcej
Głównym winowajcą rolniczych protestów w Polsce i UE jest Rosja. Swoje dołożyły też wielkie sieci handlowe, naciskając na obniżki cen żywności. Polski rząd nie ma pomysłu, jak zakończyć protesty, a i sami rolnicy nie wiedzą, czego się domagają.
Czy rząd Donalda Tuska trafnie reaguje na kłopoty i protesty rolników?
Co robi w tym czasie rząd? Poprzedni, pod przywództwem Mateusza Morawieckiego, zamknął granice. Cen to nie podniosło, bo nie mogło. Aktualny rząd, współtworzony przez Platformę Obywatelską, rozmawia z rolnikami i Brukselą – oklaski – i zapowiada odejście od ugorowania i stosowania pestycydów. Zarazem te zapisy Zielonego Ładu nic nie zdążyły polskim rolnikom „zepsuć”, bo przecież nie weszły jeszcze w życie.
Czego zaś nie widać? Ukraina znajduje się w stanie wojny, ale grozi nam jednocześnie z jej strony wielka konkurencja. Mamy jeszcze parę lat, maksymalnie pięć, na przygotowania, zanim Kijów mocniej połączy się z Unią Europejską. Tylko że nawet nie próbuje się budować strategii współpracy z Ukrainą w zakresie rolnictwa na ten moment za kilka lat. To gorzej niż zbrodnia, to błąd.