Andrzej Krakowiak: Droższe bilety albo cięcia rozkładów

Komunikacja miejska jak w soczewce skupia problemy, z którymi borykają się dziś samorządy. I tak jak w przypadku lokalnych budżetów szans na poprawę nie widać.

Publikacja: 06.09.2022 21:00

Andrzej Krakowiak: Droższe bilety albo cięcia rozkładów

Foto: Fotorzepa / Marta Bogacz

Przyczyn obecnej kondycji organizowanych przez miasta przewozów jest wiele. Przede wszystkim pandemia, która zdemolowała komunikację publiczną. Kiedy covid zszedł z czołówek gazet, jego miejsce zajęła galopująca inflacja. Dla lokalnych budżetów kilkudziesięcio-, a czasem kilkusetprocentowe podwyżki cen gazu czy energii mogą być wręcz zabójcze. A nie trzeba chyba tłumaczyć, jak ważne to wydatki dla spółek tramwajowych czy autobusowych.

Ale inflacja doskwiera nie tylko samorządowcom. Kierowcy, motorniczowie i kontrolerzy zaczęli domagać się podwyżek. I grozić strajkami (czasem od gróźb przechodząc do czynów). Na tyle skutecznie, że władze kolejnych miast godzą się na podwyżki. W efekcie dziura w finansach samorządowych spółek komunikacyjnych jest coraz większa. O skali problemu może świadczyć przykład Łodzi, która kilka dni temu uniknęła komunikacyjnego paraliżu dzięki przyznaniu pracownikom podwyżek. Deficyt w budżecie łódzkiego MPK miał wynosić w tym roku „tylko” 30 mln zł. Podwyżki będą kosztować dodatkowo ok. 20 mln zł.

Dlatego coraz częściej można usłyszeć apele o pomoc rządu. Do tej pory nie znalazło się jednak ucho, które byłoby skłonne ich wysłuchać. I myślę, że tak pozostanie, bo nawet w czasie pandemii rządzący skłonni byli pomagać przewozom podmiejskim czy regionalnym, pomijając komunikację miejską. Nie wspominając już o tym, że nawet uruchamiane programy – jak choćby słynny PKS+ – były tak nieumiejętnie skonstruowane, że odstręczały od ubiegania się o jakiekolwiek dotacje.

Samorządowcy, szczególnie z dużych miast, którzy „dzięki” działaniom rządu mają do dyspozycji coraz mniej pieniędzy na ich bieżące utrzymanie, znajdują się właściwie w sytuacji bez wyjścia. Mogą podnosić ceny biletów (jak ostatnio w Łodzi, a wcześniej m.in. w Lublinie, Gdańsku, Gdyni czy Olsztynie) albo ciąć rozkłady jazdy (m.in. Warszawa, Kraków, Poznań). Obydwa rozwiązania budzą zrozumiałą frustrację mieszkańców.

Rządzący tylko obserwują. Kto wie, może nawet zacierają ręce?

Przyczyn obecnej kondycji organizowanych przez miasta przewozów jest wiele. Przede wszystkim pandemia, która zdemolowała komunikację publiczną. Kiedy covid zszedł z czołówek gazet, jego miejsce zajęła galopująca inflacja. Dla lokalnych budżetów kilkudziesięcio-, a czasem kilkusetprocentowe podwyżki cen gazu czy energii mogą być wręcz zabójcze. A nie trzeba chyba tłumaczyć, jak ważne to wydatki dla spółek tramwajowych czy autobusowych.

Ale inflacja doskwiera nie tylko samorządowcom. Kierowcy, motorniczowie i kontrolerzy zaczęli domagać się podwyżek. I grozić strajkami (czasem od gróźb przechodząc do czynów). Na tyle skutecznie, że władze kolejnych miast godzą się na podwyżki. W efekcie dziura w finansach samorządowych spółek komunikacyjnych jest coraz większa. O skali problemu może świadczyć przykład Łodzi, która kilka dni temu uniknęła komunikacyjnego paraliżu dzięki przyznaniu pracownikom podwyżek. Deficyt w budżecie łódzkiego MPK miał wynosić w tym roku „tylko” 30 mln zł. Podwyżki będą kosztować dodatkowo ok. 20 mln zł.

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację