Już dziewięć miesięcy temu prezes NBP ocenił, że w Polsce ma miejsce największy cud gospodarczy od czasu rozbiorów. Niestety, zabrzmiało to jak złowieszcza prognoza. Każdy przecież wie, że to właśnie reformy obozu patriotycznego zmobilizowały do działania otaczające Rzeczpospolitą wrogie mocarstwa i spiskującą w kraju Targowicę. Najwyraźniej im większe odnosimy sukcesy, tym bardziej knują przeciw nam przeciwnicy.
Trzeba przyznać, że prognoza w pełni się sprawdziła, a wrogowie kolejno przystąpili do działania, usiłując popsuć nasze wyniki gospodarcze. Aleśmy się wrogowi nie dali.
To prawda, wzrosła inflacja, od 2 proc. w końcu 2020 do 9 proc. w końcu 2021. Ale nasza odpowiedź była miażdżąca i szybko zdemaskowaliśmy prawdziwego sprawcę. Już w lutym państwowe spółki energetyczne wykupiły w całym kraju billboardy wyjaśniające, że całą winę za inflację ponosi wroga nam Bruksela: przecież 60 proc. ceny prądu to podatek, który nam narzuciła. Na plakatach zapomniano dodać, że ten podatek (zresztą trzykrotnie zawyżony) nie idzie wcale do Brukseli, tylko do kasy naszego rządu, i że miał być wykorzystany na działania ograniczające wzrost cen energii. No, ale cóż, wróg tak czy owak dostał po nosie.
Niestety, inflacja nadal rosła. Ale szybko wyszło na wierzch, że to nie jest inflacja, ale putinflacja, a odpowiada za nią w całości kremlowski dyktator. Wprawdzie ceny zaczęły gwałtownie rosnąć rok wcześniej, zanim napadł na Ukrainę, a związek między jego polityką a galopującymi cenami usług hotelowych, zdrowotnych czy ochroniarskich nie jest łatwy do wykazania. Ale i tym razem wrogowie nie zdołali wywinąć się od pełnej odpowiedzialności.
No i proszę, nadal nie dają za wygraną. Nie udało się z inflacją, więc próbują ze wzrostem PKB. Niemcy celowo pragną wywołać u siebie recesję, usprawiedliwiając to możliwym ograniczeniem dostaw gazu z Rosji, tylko po to, by polski cud gospodarczy nie wyglądał tak wspaniale, jak w rzeczywistości.