Jak wynika z danych Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego – Państwowego Zakładu Higieny, w ubiegłym roku stwierdzono 1642 przypadki kiły, podczas gdy w 2018 r. było ich 1445. Chorych z rzeżączką odnotowano 556, a rok wcześniej – 332. Chlamydią zaraziło się w 2019 r. 417 osób, a rok wcześniej 308. Z kolei wirusa HIV wykryto w minionym roku u 1751 osób, a w 2018 r. – 1351. Na AIDS zachorowały 123 osoby, podczas gdy rok wcześniej 118. Z raportu Europejskiego Centrum ds. Zapobiegania i Kontroli Chorób wynika, że odsetek zachorowań na kiłę systematycznie rośnie od 2010 roku także w całej Europie. Odsetek zachorowań zwiększył się ponaddwukrotnie w pięciu krajach: w Islandii (876 proc.), Irlandii (224 proc.), Wielkiej Brytanii (153 proc.), Niemczech (144 proc.) i na Malcie (123 proc.).
– Te dane to wierzchołek góry lodowej. W rzeczywistości zachorowań tych jest znacznie więcej, bo choć lekarze mają obowiązek zgłaszania wszystkich wykrytych przypadków, nie zawsze to robią – mówi Jan Bondar, rzecznik głównego inspektora sanitarnego. Tajemnicą poliszynela jest to, że nie kwapią się z wypełnianiem tego obowiązku lekarze przyjmujący prywatnie, bo płacący za wizytę pacjent zwykle tego żąda. – Choroby weneryczne to choroby wstydliwe. Problem jest wtedy, gdy do zarażenia doszło z powodu niewierności – mówi jeden z lekarzy.
Eksperci są zgodni, że wzrost zachorowań odnotowuje się od momentu, kiedy okazało się, że zarażenie wirusem HIV nie jest wyrokiem. – Nowoczesne leki przyczyniły się do tego, że osoba z HIV żyje niewiele krócej niż osoba zdrowa. Strach minął, a Polacy częściej i łatwiej wchodzą w przypadkowe relacje – mówi Bondar. Jak dodaje, inną przyczyną jest wzrost emigracji zza wschodniej granicy, bo choroby wykrywane są często właśnie u nich.
– Migracja sprzyja rozprzestrzenianiu się chorób, w tym tych przenoszonych drogą płciową. Brak kontroli społecznej ułatwia przypadkowe kontakty, a choroby roznoszą się po całym świecie. Tak jest w Polsce, gdzie pracowałam wcześniej, ale też w Wielkiej Brytanii, gdzie pracuję obecnie – mówi dr Beata Szymczyk-Hałas, lekarz chorób zakaźnych. Jak przyznają lekarze, chorzy nie zawsze zdają sobie sprawę z tego, że do zakażenia może dojść tak łatwo. – Pacjentki są zdziwione, gdy rozpoznaję u nich chorobę przenoszoną drogą płciową. Wydaje się im, że to choroby, które już praktycznie nie istnieją, a jeśli już, to wśród marginesu społecznego – mówi dr Grzegorz Południewski, warszawski ginekolog.
Zbyt lekkie podejście do tego typu dolegliwości skutkuje tym, że w Polsce rodzi się coraz więcej dzieci z kiłą wrodzoną. W 2019 r. było ich 16, rok wcześniej – 12. – Kiła wrodzona to dla dzieci ryzyko wystąpienia wielu wad – mówi Szymczyk-Hałas. Jak tłumaczy, to np. uszkodzenie układu nerwowego czy problemy ze słuchem. Jak to możliwe, że choć badania w kierunku chorób wenerycznych przechodzi każda ciężarna, wciąż rodzą się dzieci z kiłą.