Nawet niepomyślny zwrot losu obracał w sukces. Szczepionką były skomplikowane relacje z pierwszym wokalistą Budki Suflera Krzysztofem Cugowskim, z którym poznał się w pierwszej klasie lubelskiej szkoły muzycznej, a długo mieszkali w jednym domu. Na jego kolejne próby solowej kariery zawsze reagował podniesieniem stawki w muzycznej licytacji, według zasady „co cię nie zabije – to cię wzmocni".
Efektem jest m.in. taka perełka jak „Jolka, Jolka, pamiętasz", szlagier łączący realia stanu wojennego z szaloną miłością w poetyckim opisie Marka Dutkiewicza, wychrypiany przez Felicjana Andrzejczaka. Lipko skomponował utwór w domu kultury w Bytomiu, gdzie powinna zawisnąć tablica pamiątkowa. Zaś druga w poznańskim hotelu Polonez, którego recepcjonistka przekonała muzyka, że utrzymana w średnich tempach kompozycja w stylu The Beatles ma być balladą. Lipko zdefiniował ją jako polskie „Sailing" Roda Stewarta.
Z betonu świat
Na czele Budki podbijał listy przebojów hitami śpiewanymi przez Romualda Czystawa „Za ostatni grosz" czy „Nie wierz nigdy kobiecie" Jana Borysewicza.
– Janek sprawdził się jako kompozytor, ale oszalał na punkcie The Police, co różniło się od mojej wizji – mówił mi Lipko. – Rozstaliśmy się z sympatią, a on założył Lady Pank.
Gdy w 1979 r. z kilkunastu zaplanowanych koncertów odbył się tylko jeden, a na resztę zabrakło fanów – Lipko zmienił stylistykę.