Album godny Nobla

„Rough and Rowdy Ways" to pierwszy po literackiej nagrodzie autorski album Boba Dylana. Bluesowy i balladowy.

Publikacja: 17.06.2020 19:22

Bob Dylan, bard i noblista. Premiera płyty w piątek

Bob Dylan, bard i noblista. Premiera płyty w piątek

Foto: AFP

Bob Dylan ostatnią całkowicie premierową płytę „Tempest" wydał w 2012 r. i nadał jej tytuł, jaki nosiła pożegnalna sztuka Szekspira, gdy odchodził w kostiumie Prospera. Z amerykańskim bardem świat nie chciał się żegnać i w 2016 r. jako pierwszy rockandrollowiec otrzymał literackiego Nobla. Jednak dopiero teraz doczekaliśmy się muzycznego credo noblisty. Kto wie, czy muzą tego albumu nie była pandemia koronowirusa, która zatrzymała światowy rynek koncertowy.

Dylan nie wydawał przecież premierowych piosenek również dlatego, że od końca lat 80. był pochłonięty „Never Ending Tour", coroczną serią koncertów, których, niezmordowany, dawał nawet 80. Tymczasem od razu po wybuchu pandemii zaskoczył wszystkich 27 marca premierą prawie 17-minutowej kompozycji. Jej tytuł „Murder Most Foul" zaczerpnął ze sceny spotkania Hamleta z Duchem Ojca, która rozpoczyna porachunki księcia ze światem.

„Murder Most Foul" na nowym podwójnym albumie zostało wydane na osobnej, drugiej płycie. To nieokiełznany literacki kolaż w beatnikowskim stylu, jak inne nowe songi, które doczekają się literackich analiz. A jednak ta kompozycja jest szczególna: to litania do Ameryki i muzyczny fresk, który w amerykańskiej skali jest czymś w rodzaju kaplicy Sykstyńskiej, gdzie Dylan („maluję krajobrazy") sportretował historię oraz mity swojego kraju.

Za akt stworzenia jego pokolenia, ale jednocześnie wygnanie z raju, można uznać zamach na prezydenta Kennedy'ego w 1963 r. Na zimnowojenną retorykę – młodzi ludzie i artyści odpowiedzieli wtedy rock and rollem, ruchem pacyfistycznym i hipisowskim, który miał zmienić świat.

Hipisowski Hamlet, którym stał się także Dylan, pytał siebie „Być albo nie być". Musiał rozliczyć się z mroczną stroną Ameryki, która dla wielu była więzieniem, ale także z powikłanymi biografiami rodziców. Z Elm Street w Dallas, gdzie zamordowano JFK, bard wyprawia się w różne sfery amerykańskiego dziedzictwa. Nawiązuje do „Przeminęło z wiatrem" i Toma Dula, bohatera konfederatów z czasów wojny secesyjnej. A także filmów „Na nabrzeżach" Kazana z Marlonem Brando, „American Graffiti" Lucasa czy „Ptasznika z Alcatraz" z Burtem Lancasterem.

Przypomina The Beatles z przełomową wizytą w USA, festiwale Woodstock i Altamont, operę „Tommy" The Who, a również muzyków Fleetwood Mac i The Beach Boys, hity The Everly Brothers, Burta Bucharacha, Raya Charlesa, Etty Jones. Poetyckie rozliczenie z „amerykańskim snem" zrobiło tak wielkie wrażenie na fanach, że to jedyny od 1962 r. hit barda na szczycie „Billboardu".

– Nie jestem nostalgiczny, nie myślę o „Murder Most Foul" jako o gloryfikacji przeszłości – powiedział w jedynym wywiadzie dla „New York Timesa", pierwszym od wielu lat. – Oczywiście: istnieje wiele powodów do obaw, na pewno jest teraz o wiele więcej niepokoju i nerwowości niż kiedyś. Ale dotyczy to tylko ludzi w pewnym wieku. Mamy tendencję do życia w przeszłości. Młodzież nie chce o niej pamiętać. Wie tylko to, co widzi i słyszy. Nic nie weryfikuje i uwierzy we wszystko, a za 20 lub 30 lat będzie przecież kierować światem, nie mając o tym, co wiemy, zielonego pojęcia, bo to dla nich przestarzałe. Zaawansowana technologia to świat, w którym się urodzili.

Rolę tego, który reprezentuje przeszłość, Dylan podejmuje w otwierającej pierwszą płytę piosence „I Contain Mulitudes", z tytułem zaczerpniętym z poematu XIX-wiecznego poety Walta Whitmana „Song Of Myself". Śpiewa: „Jestem jak Anna Frank, jak Indiana Jones/I ci brytyjscy źli chłopcy, The Rolling Stones". Zestawienie zamordowanej przez Niemców holenderskiej Żydówki z gwiazdami kina i rocka wywołało kontrowersje. Jednak Dylan uznaje za swoje powołanie śpiewanie o tych, którzy żyli wedle zasady: „Idę prosto do krawędzi, idę do końca / Idę tam, gdzie wszystko, co utracone, zostaje naprawione".

Hałaśliwy i szorstki blues „False Prophet" to tak jak większość utworów fantastyczne retro w stylu lat 50. Odwołuje się do uwagi Józefa Ratzingera, który ostrzegał Jana Pawła II przed zaproszeniem muzyka na Kongres Eucharystyczny w 1997 r. Dylan podkreśla, że nie jest fałszywym prorokiem, tylko wymierza sprawiedliwość i zemstę niegodnym odkupienia.

– Piosenki gromadzą wersety strumienia świadomości – mówi „NYT". – Pisałem w transie. Teksty są prawdziwe, namacalne, nie są metaforami. W pewnym sensie piszą się same i liczą, że je zaśpiewam.

Autokomentarzem do tego jest kompozycja „Goodbye Jimmy Reed", dedykowana legendarnemu bluesmanowi z Missisipi: „Rzucają we mnie wszystkim, co jest w Biblii/ Nie mieli litości, nie chcieli mi pomóc/ Nie mogę zaśpiewać piosenki, której nie rozumiem". A jednocześnie to song o południu Ameryki, gdzie nienawiść rasowa jest wyjątkowa, a także utopia o mieście, gdzie żyją zgodnie chrześcijanie, żydzi i muzułmanie. „Mother Of Muses" pokazuje, że drogami jego kraju i świata szli w rytm marszów amerykańscy generałowie, ale też „oczyścili linię śpiewu Presleya, który wyrzeźbił ścieżkę Martina Luthera Kinga".

Poprzez to, co napisał, Dylan chce zrozumieć ludzkość, siebie i swoją twórczość, mającą wpływ na fanów. O tym jest „My Own Version Of You". Pół żartem, pół serio śpiewa o tworzeniu nowego Frankensteina z tych, co byli. „Przez całe lato do stycznia odwiedzałem kostnice i klasztory/ Jeśli zrobię dobry użytek ze swej głowy/ Będę uratowany przez stworzenie, które stworzę". W poetyckim tyglu kipi od nawiązań do „Iliady" Homera, ale i Martina Scorsese. „Człowiek z blizną" Al Pacino wymieszany z „Ojcem chrzestnym" Marlona Brando ma dać „walecznego robota". Z kolei Freud i Marks są przedstawieni jako „wrogowie ludzkości" płonący w piekle. Ale to także nasza spuścizna: „Widzę historię ludzkości wykutą w twojej twarzy" – śpiewa Dylan.

W „Crossing the Rubicon", czyli „trzy mile na północ od czyśćca, krok od zaświatów" Dylan potrafi być groźny jak Cezar, zaś w „Black Rider" konfrontuje się ze śmiercią, która może być też uwolnieniem: „Moja dusza jest zmartwiona, mój umysł jest w stanie wojny". Spowiedzią jest też „Key West (Philosopher Pirate)" z ukłonem w stronę Ginsberga i Kerouaca. Także z „False Prophet" bije poczucie ostateczności. „Dzisiaj, jutro i wczoraj/ Kwiaty umierają jak wszystko" – śpiewa bard. „Będę grał sonaty Beethovena i preludia Chopina" – woła, unieśmiertelniając się słowami: „Nie pamiętam, kiedy się urodziłem / i zapomniałem, kiedy umarłem".

Bob Dylan ostatnią całkowicie premierową płytę „Tempest" wydał w 2012 r. i nadał jej tytuł, jaki nosiła pożegnalna sztuka Szekspira, gdy odchodził w kostiumie Prospera. Z amerykańskim bardem świat nie chciał się żegnać i w 2016 r. jako pierwszy rockandrollowiec otrzymał literackiego Nobla. Jednak dopiero teraz doczekaliśmy się muzycznego credo noblisty. Kto wie, czy muzą tego albumu nie była pandemia koronowirusa, która zatrzymała światowy rynek koncertowy.

Dylan nie wydawał przecież premierowych piosenek również dlatego, że od końca lat 80. był pochłonięty „Never Ending Tour", coroczną serią koncertów, których, niezmordowany, dawał nawet 80. Tymczasem od razu po wybuchu pandemii zaskoczył wszystkich 27 marca premierą prawie 17-minutowej kompozycji. Jej tytuł „Murder Most Foul" zaczerpnął ze sceny spotkania Hamleta z Duchem Ojca, która rozpoczyna porachunki księcia ze światem.

Pozostało 87% artykułu
Kultura
Dzieło włoskiego artysty sprzedane za 6 mln dolarów. To banan i taśma klejąca
Kultura
Startuje Festiwal Niewinni Czarodzieje: Na karuzeli życia
Kultura
„Pasja wg św. Marka” Pawła Mykietyna. Magdalena Cielecka zagra Poncjusza Piłata
Kultura
Pawilon Polski na Biennale Architektury 2025: Pokażemy projekt „Lary i penaty"
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Kultura
Muzeum Historii Polski na 11 listopada: Wystawa „1025. Narodziny królestwa”