I kiedy mógł iść w stronę aktorstwa, po kilku mniej znaczących zadaniach, stanął po drugiej stronie kamery. Budzący szacunek, ale też zrozumiały to krok, bowiem aktorów podobnych do Borcucha pewnie kilku by się znalazło. Natomiast gdy chodzi o charakter reżyserskiego pisma, wydaje się na polskim podwórku osobną wyspą. Jego filmy wciąż nie są doskonałe, a jednak znać w nich ujmującą świeżość. Jakby Borcuch wyraźnie oddzielał prace robione z wcale nie pejoratywnie pojmowanej kalkulacji (seriale „Mrok" oraz „Bez tajemnic") od rzeczy na wskroś własnych, jakich nie nakręciłby prawdopodobnie nikt inny.
Między bajki należy włożyć opinię mówiącą o tym, iż reżyser filmowy w Polsce utrzyma się z samej tylko sztuki, robiąc kolejne filmy, powiedzmy, co trzy lata. Dlatego podoba mi się podejście Borcucha, który zarabia na przyzwoitych serialach. Jeszcze bardziej przypadł mi do gustu ruch Wojciecha Smarzowskiego. Z początku jego „Drogówka" wydała mi się krokiem w tył. Potem spojrzałem na nią jak na „skok na kasę". Jeżeli Smarzowski pragnie osiągnąć komercyjny sukces w ten sposób, a nie dorabiać się na planie „Na Wspólnej", to wszystkiego najlepszego. Nawet jego słabszy film byłby najlepszym filmem zastępów innych, czasem uznanych twórców.
Czytaj więcej w Kulturze Liberalnej