Muzycy wznieśli też toast za tournée i gdyby nie globalna pandemia, rozpoczęliby je wiosną 2021 r. A chociaż płyty sprzedają się najlepiej, gdy mają wsparcie koncertowe, premiery „Letter To You" zaplanowanej na 23 października nie przesunęli.
– Kiedy muzyka jest nagrana, muszę ją wydać – mówi Boss. – Tym bardziej że intuicja podpowiada mi, że koncerty powrócą w najlepszym razie w 2022 r. I uznałbym branżę koncertową za szczęśliwą, gdyby tak się stało. Będę się też uważać za szczęściarza, jeśli stracę tylko rok życia koncertowego, a przecież to moja podstawowa aktywność, ona mnie napędza, odkąd skończyłem 16 lat. Po siedemdziesiątce mamy ograniczone możliwości, nie wyjadę już wiele razy na tournée, a czuję, że zespół jest w stanie grać na bardzo wysokim poziomie, lepiej niż kiedykolwiek.
Bruce nie ma wątpliwości, że koncerty transmitowane na żywo online nie zastąpią kontaktu z fanami, zwłaszcza artyście, który kochał grać co wieczór nawet ponad trzy godziny. Uwielbiał też skakać ze sceny w tłum fanów, by nieśli go ponad głowami. Spróbował koncertowania w sieci, ale czuł się wtedy dziwnie, mając przed sobą zamiast żywo reagujących słuchaczy zimne oko kamery.
„Letter To You" ma tym większą wartość, że to pierwszy od czasu „Born in the U.S.A." (1984) album nagrywany przez E Street Band w studiu, ale na żywo, prawie bez dogrywek, w obecności całego zespołu. A raczej tych, którzy pozostali.
Ostatnio historia E Street Band dyktowana była bowiem przez śmierć. Zmarli saksofonista Clarence Clemons i organista Danny Federici. Każde spotkanie Bossa z pozostałymi muzykami było jako dotykanie bolesnej rany. Dlatego zdecydował się na solowe granie. Ale też jedno z pożegnań sprawiło, że Springsteen znowu zapragnął wrócić do korzeni.
Punktem zwrotnym była śmierć George'a Theissa, lidera Castiles, który zaprosił w połowie lat 60. nastoletniego Springsteena, by grał w zespole na gitarze prowadzącej. Z czasem zaczęli rywalizować o miejsce przed mikrofonem.