Książka Jerzego Stuhra pokazywała, dzień po dniu, zmaganie się człowieka z bólem, z cierpieniem, ze strachem, ale przede wszystkim pokazuje umiejętność pokonywania tego cierpienia i strachu, a wszystko dzięki docenieniu chwili, która jest, która trwa, otworzeniu się na świat zastany, nie zamykaniu się w swoim wnętrzu, ale wyzwoleniu w sobie ogromnych pokładów energii i myśleniu z ufnością, albo nawet z radością o tym, co jeszcze uda się przeżyć, doświadczyć i czekaniu z nadzieją, ale nie na śmierć, tylko na lepszą przyszłość, a w tej przyszłości, chociażby na… narodziny wnuczki, jak czule o tym pisze autor.
Jerzy Stuhr i życie prawdziwe
Dlatego jest w tej książce wnikliwe obserwowanie świata, mądre, czasem dowcipne komentowanie bieżących wydarzeń czy to politycznych, czy artystycznych. Jest życzliwość do ludzi, ale także pokazanie, że choroba potrafi nauczyć człowieka pokory, tolerancji, cierpliwości w cierpieniu, ale przede wszystkim sprawia, że zaczynamy doceniać życie, jego piękno i znajdujemy w sobie siłę do walki, aby tego życia nie stracić.
Czytaj więcej
Jerzy Stuhr był aktorem i reżyserem totalnym. Dzień przed śmiercią ukończył swą biografię i wysłał do wydawnictwa, a wcześniej, czując, że traci siły, postanowił w teatrze pożegnać się z aktorstwem i z widzami.
A ja wracam wspomnieniem do czasu sprzed dwunastu laty, kiedy Jerzy siedzi na przeciw mnie w fotelu w mojej redakcji „Polish Market", a przed nim na stoliku leży dopiero co wydana książka „Tak sobie myślę…”, a on pisze dla mnie dedykację z podziękowaniem za słowa, które nakreśliłam na pustej kartce kończącej tę opowieść o kawałku prawdziwego życia. Napisałam wtedy tak:
„Takie książki podnoszą na duchu, sprawiają, że człowiek przestaje się bać ludzi, chorób, przemijania, starości, a przede wszystkim śmierci. Takie książki sprawiają, że dziękujemy Bogu za życie, za te wszystkie chwile spędzone z bliskimi, za to, że wciąż możemy kochać i czuć bliskość tych, którzy nas kochają , którzy sprawiają, że wszystko, co robimy ma swój sens”.