Ostatnio w przestrzeni publicznej powiedziano bardzo wiele o akcji „Różaniec do granic", która spotkała się ze skrajnymi emocjami: od fali zachwytu do wręcz tsunami hejtu. Także wśród części katolików wzbudziła ona mieszane uczucia i zrodziła pytanie: czy katoevent, w którym uczestniczy przeszło milion osób, może być autentyczną modlitwą?
Bo jak takie gigantyczne nabożeństwo ma się do słów Jezusa z Ewangelii: „Gdy się modlicie, nie bądźcie jak obłudnicy. Oni lubią w synagogach i na rogach ulic wystawać i modlić się, żeby się ludziom pokazać. Zaprawdę, powiadam wam: otrzymali już swoją nagrodę. Ty zaś, gdy chcesz się modlić, wejdź do swej izdebki, zamknij drzwi i módl się do Ojca twego, który jest w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie" (Mt 6, 5-6).
Czy zatem wszyscy ci (także niżej podpisany), którzy zgromadzili się na granicach Polski i w wielu przepełnionych kościołach, są owymi ewangelicznymi obłudnikami?
Na to pytanie nie ma jednej odpowiedzi. Przede wszystkim dlatego, że każdy z uczestników różańcowej akcji musi zadać sobie sam to pytanie i odpowiedzieć szczerze w sumieniu, czy włączył się w to gigantyczne nabożeństwo tylko na pokaz, by zamieścić zdjęcie na Facebooku lub Instagramie, czy aby rzeczywiście się modlić?
Dla tych, którzy dostrzegają, że kierowały nimi bardziej emocje i chęć zaistnienia, jest oczywiście także dobra wiadomość. Modlitwa nikomu jeszcze nie zaszkodziła, a jej owoce mogą okazać się dużo większe i bardziej zaskakujące, niż się mogło wydawać. A co z tymi, którzy na co dzień budzą niesmak lub zgorszenie (np. z politykami, dziennikarzami, celebrytami), a także chwycili tego dnia za różańce? Niektórzy mogą powiedzieć, że nie powinni, bo swoim postępowaniem tylko dają dowód na to, że cały „Różaniec do granic" był wielką hipokryzją. Nic bardziej mylnego. Dowodzi to jedynie, że różaniec jest w stanie przyciągnąć nawet największych duchowych biedaczków. A czyż to nie jest wspaniałe i ewangeliczne? Chciałbym także uspokoić tych braci w wierze, którzy podchodzą do tego typu inicjatyw z rezerwą i wyczuwają nosem zielonoświątkową woń dużych modlitewnych zgromadzeń, w których często (acz nie zawsze) Bóg znajduje się na dalszym planie, a manifestacja i prowokacja stają się celem nadrzędnym.