– Gdyby walki nadal trwały, istniało znaczne prawdopodobieństwo, że (...) tysiące naszych żołnierzy znalazłyby się w okrążeniu, nastąpiłaby katastrofa. Byliśmy zmuszeni podpisać to porozumienie – tłumaczył ormiański premier Nikol Paszynian w trakcie wideokonferencji.
Czytaj także: Świętujemy zwycięstwo
Czytaj także: Rosja porzuciła Armenię
W zeszłym tygodniu azerskie wojska od 27 września atakujące Górski Karabach zdobyły Szuszę leżącą dziesięć kilometrów od stolicy separatystycznego regionu Stepanakertu. Miasto góruje nad nim (dając Azerom możliwość ostrzeliwania go), a jednocześnie przechodzą przez nie drogi łączące Karabach z Armenią. Dlatego wojskom ormiańskim zagroziło okrążenie.
Dwukrotnie próbowały one odbić Szuszę, ale kontrataki załamały się. Gdy stało się jasne, że miasto pozostaje w rękach Azerów, premier Paszynian zdecydował się podpisać porozumienie o przerwaniu ognia. Odbyło się to tak szybko, że prezydent kraju Armen Sarkisjan dowiedział się o nim dopiero z mediów (przynajmniej sam tak twierdzi). Ormianie, protestując, wylegli na ulice Erywania: wdarli się do siedziby rządu, parlamentu, a nawet rezydencji Paszyniana (premier skarżył się, że ukradli mu m.in. laptopa i prawo jazdy). Manifestacje cały czas trwają.
– Azerbejdżan odniósł błyskotliwe zwycięstwo w tej wojnie – mówił z kolei prezydent Azerbejdżanu Ilham Alijew, gdy na ulicach Baku tłumy świętowały wygraną.