Oczywiście oznacza to dezorganizację sezonu, ale skoro piłka nożna tylko z chęci zysku przełknęła grudniowy mundial 2022 w Katarze, to w czasach koronawirusa tłumaczenie, że być może nie skończą się krajowe rozgrywki i nie wiadomo, kto awansuje a kto spadnie, jest śmieszne, bo szejkowie dowiedli, iż wszystko można zmienić.
Jeśli koronawirus szybko nie ustąpi, wkrótce trzeba będzie też odwołać lub przełożyć igrzyska olimpijskie w Tokio i wszelkie uspokajające zapewnienia szefa MKOl Thomasa Bacha - zresztą od samego początku bezpodstawne - nie będą miały znaczenia.
W tej sytuacji w wielu letnich sportach, kto wie, czy nie najlepszym rozwiązaniem będzie uznanie obecnego sezonu po prostu za niebyły i nie zajmowanie się dłużej tą sprawą, gdyż są o wiele ważniejsze problemy. Na niezmąconą radość ze sportu przyjdzie czas, gdy koronawirus przegra.
Nie oznacza to jednak braku troski o to, jak ogromne zamieszanie zniesie piłka nożna jako dziedzina gospodarki. Nie brak w mediach obaw o branżę rozrywkową, turystyczną, hotelową, lotniczą i wiele innych i tak samo trzeba widzieć strach o przyszłość futbolu, bo w Europie żaden inny sport nie nie utrzymuje tak wielu ludzi, jak piłka nożna.
W żadnym innym zarobki gwiazdorów nie są też tak ogromne, a prowizje dla agentów piłkarzy równie absurdalne, co teraz musi jeszcze bardziej kłuć w oczy. Trzeba mieć nadzieję, iż ci wszyscy wielcy gracze, którzy dziś tak mądrze apelują do kibiców o rozsądek, sami będą rozsądni, gdy okaże się, że na mocy renegocjowanych kontraktów zarobią mniej.