Artur Bartkiewicz: Wybory prezydenckie. Czterech wygranych, dwóch przegranych

Jeśli wyniki I tury wyborów prezydenckich podane w sondażu exit poll potwierdzą się, wówczas można będzie powiedzieć, że – paradoksalnie – wśród sześciu głównych kandydatów ubiegających się o urząd prezydenta zwycięzców jest więcej niż przegranych.

Aktualizacja: 29.06.2020 06:11 Publikacja: 28.06.2020 19:55

Artur Bartkiewicz: Wybory prezydenckie. Czterech wygranych, dwóch przegranych

Foto: AFP

W oczywisty sposób zwycięzcą jest Andrzej Duda, który – zgodnie z oczekiwaniami – I turę wyborów zdecydowanie wygrał. To jednak koniec dobrych wiadomości dla obecnego prezydenta, którego wynik jest zbyt niski, by – bez poszerzenia swojego elektoratu w II turze – myśleć o kolejnych pięciu latach w Pałacu Prezydenckim. Problemem prezydenta jest tymczasem to, że swój tradycyjny, PiS-owski elektorat zmobilizował już chyba niemal do granic możliwości – a z wyborców innych kandydatów może mu być trudno czerpać, ponieważ partia, z którą jest politycznie związany jest niczym carska Rosja, która miała dwóch sojuszników: armię i flotę. PiS ma również sojuszników głównie w swoich działaczach i sympatykach – relacje tej partii z pozostałymi liczącymi się siłami na polskiej scenie politycznej są natomiast, w najlepszym wypadku, dość napięte. Przed prezydentem stanie więc trudny wybór: nadal bić w wojenne bębny i mobilizować do walki swoją armię czy może próbować zacząć budować mosty? Pytanie jednak czy w dwa tygodnie da się to zrobić skoro wcześniej raczej się owe mosty burzyło.

Czytaj także:

Relacja z wieczoru wyborczego

Rafał Trzaskowski może czuć się wygrany, bo przekroczenie progu 30 proc. głosów oznacza, że udało mu się wzbić ponad poparcie dla jego własnego ugrupowania (w wyborach z 2019 roku Koalicja Obywatelska miała 27,4 proc. poparcia) jeszcze przed II turą, a to oznacza, że ma potencjał przyciągania wyborców spoza tych, którzy wybierają jego partię. Przed II turą to bezcenny potencjał, ale Trzaskowski będzie chyba musiał znacznie bardziej postawić na program pozytywny, bo będące motywem przewodnim jego krótkiej kampanii „mamy dość” może nie wystarczyć do tego, by skłonić do pójścia do urn np. wyborców Szymona Hołowni.

Hołownia to trzeci wygrany tych wyborów – w polityce jest obecny zaledwie kilka miesięcy, a już udało mu się zdobyć solidny przyczółek dający szanse na zbudowanie nowej, politycznej siły. Hołownia nie powtórzył wprawdzie wyniku Pawła Kukiza z 2015 roku, nie ma też w bliskiej perspektywie wyborów parlamentarnych, które pozwoliłyby mu skapitalizować swój wyborczy sukces – ale zdaje się być gotowy na długi marsz i próbę zbudowania formacji, która byłaby „nową, lepszą” Platformą Obywatelską. Ryszardowi Petru się nie udało, ale to nie znaczy, że nie uda się Hołowni.

Wreszcie czwartym zwycięzcą jest Krzysztof Bosak. Jego wynik nie jest znacząco lepszy od wyniku Konfederacji, ale warto zauważyć że dotychczas kandydaci ze środowisk narodowych czy wolnościowych (tu monopol przez lata miał Janusz Korwin-Mikke) nigdy nie zbliżyli się do wyniku osiągniętego przez kandydata Konfederacji w tegorocznych wyborach. Bosak umocnił pozycję Konfederacji w głównym nurcie życia politycznego w Polsce – a na dodatek niepewność co do tego, jak zachowają się wyborcy Konfederacji w II turze sprawi, że przez najbliższe dni o środowisku, które reprezentuje Bosak będzie się dużo mówić.

Przegrani to Robert Biedroń i Władysław Kosiniak-Kamysz. Dla Biedronia wynik wyborczy znacznie słabszy od wyniku osiąganego na Lewicę oznacza poważne osłabienie a być może nawet wypadnięcie z triumwiratu liderów Lewicy. Biedroń wydaje się dziś politykiem, który polityczny szczyt osiągnął w czasie wyborów do PE w 2019 roku, gdy udało mu się wprowadzić eurodeputowanych ze swojego ugrupowania do Brukseli.

Z kolei w przypadku Władysława Kosiniaka-Kamysza okazało się, że jego koncyliacyjna postawa i apelowanie o zakończenie wojny polsko-polskiej trafiło w polityczną próżnię. Okazuje się bowiem, że Kosiniak-Kamysz był silny słabością Małgorzaty Kidawy-Błońskiej bojkotującej wybory z 10 maja. Gdy pojawił „chcący się bić” Rafał Trzaskowski – na zgodę proponowaną przez Kosiniaka-Kamysza zabrakło popytu.

W oczywisty sposób zwycięzcą jest Andrzej Duda, który – zgodnie z oczekiwaniami – I turę wyborów zdecydowanie wygrał. To jednak koniec dobrych wiadomości dla obecnego prezydenta, którego wynik jest zbyt niski, by – bez poszerzenia swojego elektoratu w II turze – myśleć o kolejnych pięciu latach w Pałacu Prezydenckim. Problemem prezydenta jest tymczasem to, że swój tradycyjny, PiS-owski elektorat zmobilizował już chyba niemal do granic możliwości – a z wyborców innych kandydatów może mu być trudno czerpać, ponieważ partia, z którą jest politycznie związany jest niczym carska Rosja, która miała dwóch sojuszników: armię i flotę. PiS ma również sojuszników głównie w swoich działaczach i sympatykach – relacje tej partii z pozostałymi liczącymi się siłami na polskiej scenie politycznej są natomiast, w najlepszym wypadku, dość napięte. Przed prezydentem stanie więc trudny wybór: nadal bić w wojenne bębny i mobilizować do walki swoją armię czy może próbować zacząć budować mosty? Pytanie jednak czy w dwa tygodnie da się to zrobić skoro wcześniej raczej się owe mosty burzyło.

Komentarze
Artur Bartkiewicz: Dlaczego PiS wciąż nie wybrał kandydata na prezydenta? Odpowiedź jest prosta
Komentarze
Mentzen jako jedyny mówi o wojnie innym głosem. Będzie czarnym koniem wyborów?
Komentarze
Karol Nawrocki ma w tej chwili zdecydowanie największe szanse na nominację PiS
Komentarze
Jerzy Surdykowski: Antoni Macierewicz ciągle wrzuca granaty do szamba
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Komentarze
Jan Zielonka: Donald Trump nie tak straszny, jak go malują? Nadzieja matką głupich