Zanim o Euro 2024, osobom, które z futbolem nie zawsze są na bieżąco (lub żyją nim tylko przy okazji mistrzostw Europy i świata), odwińmy taśmę o sześć lat.
Krzysztof Piątek od Austria - Polska 2018 do Polska - Austria na Euro 2024
Lato 2018 r. to pod wieloma względami inna rzeczywistość, również w polskim futbolu. Na początku czerwca, w cieniu przygotowań reprezentacji Polski Adama Nawałki do mundialu w Rosji, Krzysztof Piątek przechodzi z Cracovii do Włoch. Genoa CFC zapłaciła za transfer sporo (4 mln euro), zwłaszcza biorąc pod uwagę, że mówimy o polskim klubie bez renomy w Europie. Napastnikowi nie wróży się wielkiej kariery w Serie A. Piątek, mimo 21 goli w swoim ostatnim sezonie Ekstraklasy, na gali kończącej rozgrywki nie dostaje żadnej nagrody. "Dajcie spokój z tym Piątkiem, prawie połowę strzelił z karnych" - powtarzała spora część kibiców i dziennikarzy.
Czytaj więcej
Krzysztof Piątek strzelając gola w 30. minucie meczu z Austrią został siódmym piłkarzem, który strzelił bramkę dla Polski w finałach piłkarskich Mistrzostw Europy.
Jeszcze nim mundial się kończy, dzień przed finałem, Krzysztof Piątek debiutuje w meczu towarzyskim Genui i strzela pięć goli rywalowi z niższej włoskiej ligi. O ile ktoś w natłoku informacji z mundialu tego newsa nie przeoczył, to raczej wzruszył ramionami: "to tylko któraś liga". Gdy Piątek oficjalnie debiutuje i w Pucharze Włoch strzela cztery gole Lecce z Serie B, reakcje są podobne: "to tylko druga liga". W końcu więc Piątek debiutuje w Serie A i strzela gola. "Długo tak nie postrzela", słychać maruderów. Ale strzela, strzela i strzela - w sumie w siedmiu kolejnych meczach ligi włoskiej kolekcjonuje dziewięć goli! I wtedy wajcha zaczyna być przestawiona w drugą stronę. Niedowierzanie zmienia się w oczekiwania na wyrost. W Piątku wielu widzi zawodnika lepszego od Roberta Lewandowskiego (jego nieprzemijająca latami klasa niektórym zaczęła się nudzić), sugeruje się nowemu selekcjonerowi Jerzemu Brzęczkowi, by wystawiał Piątka do składu nawet kosztem żywej legendy reprezentacji Polski. A jeszcze na dodatek w swoim pierwszym poważnym teście w kadrze, Piątek w sobie wiadomy sposób (bo przewidywanie, gdzie na boisko spadnie piłka ma w sobie coś z osobliwego daru) zapewnia Polsce kluczowe zwycięstwo z Austrią w eliminacjach Euro 2020. Po zaledwie pół roku w Genui, polski napastnik przechodzi za 35 mln euro do jednego z największych klubów w historii futbolu. I wtedy szaleństwo sięga już zenitu. AC Milan, bo o nim mowa, jest jednak w głębokim kryzysie. Jeszcze Piątek na fali niesamowitej formy strzela pięć goli w pierwszych pięciu meczach, jeszcze podbija bębenek związanych z jego osobą, ale rzeczywistość z oczekiwaniami zaczyna się rozjeżdżać (w drugą stronę niż wcześniej). Polak nie jest w stanie zbawić Milanu, ale i żaden inny zawodnik nie był wtedy w stanie tego zrobić. Tamten jego pik formy z sezonu 2018/2019 zaczyna być jednak wyznacznikiem stale za wysokich oczekiwań wobec niego.
Zmiana Milanu na Herthę Berlin za wciąż potężne pieniądze (24 mln euro) było swego rodzaju proszeniem się o kłopoty, bo tzw. Big City Club był pogrążony w permanentnym chaosie (dziś zresztą miota się w 2. Bundeslidze). W Berlinie przytrafia mu się jeszcze koszmarna kontuzja, o której często zapomina się, wypominając mu mizerny dorobek na tym etapie. Polscy kibice, którzy liczyli, że Piątek powtórzy w Bundeslidze strzeleckie popisy Lewandowskiego dla Bayernu, zaczynają z niego szydzić (powtarzają się pytania "czy on w ogóle umie grać w piłkę?"), co przeciąga się w stan permanentny, obejmujący jego kolejne kluby po powrocie do Włoch (Fiorentina, Salernitana).