I w tym sensie na oko 30 tys. osób, które we wtorek przyszły na wezwanie Tuska, pokazuje niewspółmierność obecnej mobilizacji do tej z jesieni zeszłego roku. Entuzjazm z 15 października gdzieś się rozpłynął. Zarówno po stronie polityków, jak i po stronie wyborców. Dlatego Donald Tusk szukał różnych sposobów, by elektorat zmobilizować. Słusznie mówił, że teraz kluczowe jest bezpieczeństwo. Ale jednak retoryczna przesada osłabia jego przekaz.
Dlaczego Donald Tusk porównał stawkę wyborów europejskich 9 października do prób zdobycia Charkowa przez rosyjskie wojsko?
– Wiem, że to trudno dociera do wszystkich, ale tam, na Kremlu ewentualne polityczne zdobycie Brukseli jest ważniejsze niż zdobycie Charkowa – mówił Donald Tusk. Niestety to fatalne porównanie. Pod ruskimi rakietami w Charkowie niemal codziennie giną tuziny ludzi, w kierunku miasta nacierają od strony granicy z Rosją regularne wojska, w starciach na całej linii frontu giną tysiące żołnierzy. Tak się składa, że kilka dni temu byłem w Kijowie, widziałem na ulicach mnóstwo poranionych w wojnie, młodziutkich lecz kalekich weteranów. Każdy dzień wojny to gigantyczna ofiara składana przez ukraińskie społeczeństwo, ofiara krwi i wysiłku. Ale też to oczekiwanie, że z Zachodu znów zacznie płynąć broń i amunicja. I to poczucie niekiedy osamotnienia, przerażenia w starciu z Rosją.
Opowieść, którą serwują nam Ukraińcy
Od miejskiego przewodnika, przez pracownika muzeum, po wysokiej rangi urzędników – słychać w Ukrainie wszędzie jedną, spójną opowieść: o kolonialnej, imperialnej Rosji i jej ukraińskiej ofierze. To narracja zrozumiała dla Zachodu i państw Globalnego Południa. Dla Polski – potencjalnie niebezpieczna.
Czy Donald Tusk powtórzyłby Ukraińcom te słowa? Że wygrana Koalicji Obywatelskiej nad Prawem i Sprawiedliwością jest ważniejsze niż upadek Charkowa? Że od losu drugiego ukraińskiego miasta ważniejsze jest to, że PO wprowadzi do Parlamentu Europejskie tylu samo czy dwóch posłów więcej niż PiS, bo przecież tyle zależy od wyniku wyborów 9 czerwca w Polsce?
Czy jeśli PiS wygra wybory do Parlamentu Europejskiego rzeczywiście wojna dotrze do Polski?
Po drugie Tusk stwierdził, że od tych wyborów zależy, czy do Polski przyjdzie wojna. W skali europejskiej dużo zależy od tego, czy wygra chadecja, czy do większości będą potrzebne głosy na przykład EKR. Ale tak się składa, że trzy główne partie EKR, choć z ich poglądami na Unię Europejską można a nawet trzeba polemizować, akurat w przypadku Ukrainy, zachowały się przyzwoicie. To Czechy, rządzone przez Petra Fialę, stoją na czele inicjatywy amunicyjnej na rzecz Ukrainy. To Giorgia Meloni, premier oraz liderka partii Bracia Włosi, jest prawicowa, ale antyrosyjska, co w Rzymie jest zupełnym wyjątkiem. A mimo, że w Polsce 24 lutego 2022 roku rządził PiS, wojna do Polski nie weszła, zaś rząd PiS, przy wszystkich swoich zamordystycznych tendencjach, przy przyzwoleniu na rozkradanie publicznego grosza przez różne biznesy i biznesiki, co dziś widzimy w kolejnych ujawnianych aferach, jednak jednoznacznie stanął po stronie Ukrainy, a więc po polskiej racji stanu. Wcześniej niezgrabnie i brutalnie bronił granicy z Białorusią, co Platforma wówczas krytykowała, ale dziś Tusk niemal w 100 proc. realizuje na granicy politykę poprzedniego rządu.
Donald Tusk ma pełne prawo do mobilizowania swoich wyborców, by wzięli udział w wyborach 9 czerwca. Ich wynik jest ważny. Ale nadużywanie argumentów zagrożenia ze wschodu raczej prowadzi do bagatelizowania ryzyka ze strony Rosji, niż budowania narodowej zgody i odporności na zagrożenia ze Wschodu. Ale uważne wsłuchanie się w słowa premiera z 4 czerwca pokazuje, że prócz rozliczania PiS – co bez wątpienia trzeba zrobić – oraz podkreślania zagrożenia ze Wschodu – które jest owszem realne – Donald Tusk ma dość ograniczony zakres narzędzi mobilizowania własnego elektoratu.