Decyzja Niemiec o wprowadzeniu kontroli na granicy z Polską i Czechami nie jest atakiem na PiS, starannie zaplanowanym na ostatnią fazę kampanii wyborczej w naszym kraju. Jeśli już dopatrywać się w niej jakichś politycznych kalkulacji, to bardziej w związku z planowanymi wyborami w kilku niemieckich krajach związkowych, gdzie rośnie poparcie dla antyimigranckiej partii Alternatywa dla Niemiec (AfD). Władze niemieckie delikatnie odnoszą się do skandalu wizowego w Polsce, ale on sam w sobie też nie jest przyczyną podjęcia takiej decyzji. Głównym powodem jest rosnąca w ostatnich miesiącach fala nielegalnych imigrantów przybywających zza wschodniej granicy. Reakcję Berlina należy uznać za umiarkowaną, bo nie zamyka szlaku na granicach, nie organizuje stacjonarnych punktów kontrolnych, jak na granicy z Austrią. Wszystko wskazuje na to, że będzie przeprowadzać wyrywkowe mobilne kontrole w obszarze przygranicznym, zatem nie powinno to spowodować większych zaburzeń w ruchu między krajami.
Czytaj więcej
Niemcy wprowadzają zaostrzone kontrole na granicy z Polską i z Czechami - oświadczyła szefowa niemieckiego MSW Nancy Faeser.
Niemieckie kontrole na granicy z Polską to nic wyjątkowego
Ta decyzja nie jest niczym wyjątkowym – podobne kontrole od lat utrzymuje pięć innych państw UE. Jednak stawia ona pod znakiem zapytania odporność strefy Schengen na migracyjną presję. Jak zauważył Manfred Weber, szef Europejskiej Partii Ludowej, gdyby wszystkie te siły mobilizowane na wewnętrznych granicach UE postawić na jej granicy zewnętrznej, z pewnością przyniosłoby to lepsze efekty. Bo kontrole wewnętrzne powodują tylko zmianę szlaków. Najlepszym przykładem jest właśnie sytuacja obserwowana na granicy Niemiec z Polską i Czechami. Ponieważ Niemcy kontrolują granicę z Austrią, to część imigrantów wędrujących przez Bałkany Zachodnie zmieniła trasę i idzie teraz przez Polskę i Słowację oraz Czechy. W liczbach bezwzględnych niczego to nie zmienia. Jak zatka się dziurę w jednym miejscu, to szybko migracyjne ciśnienie doprowadzi do powstania dziury w innym miejscu.
Trzeba zmniejszyć napływ imigrantów i jak dotąd jedyną sprawdzoną metodą są umowy z państwami trzecimi, które stanowią punkt przerzutu imigrantów lub są krajami ich pochodzenia
Jak zatrzymać napływ imigrantów do Europy?
Na pewno jakąś metodą jest uszczelnianie i wzmacnianie granic zewnętrznych UE, ale to samo w sobie nie wystarczy – nie da się odciąć od Morza Śródziemnego. Trzeba zmniejszyć napływ imigrantów i jak dotąd jedyną sprawdzoną metodą są umowy z państwami trzecimi, które stanowią punkt przerzutu imigrantów lub są krajami ich pochodzenia. Wielki kryzys migracyjny w latach 2015–2016 został zatrzymany dzięki umowie z Turcją. Teraz UE podpisała podobne porozumienie z Tunezją, jednak nie przynosi ono efektów. Tunezja jest bowiem krajem gorzej zorganizowanym niż Turcja, być może też nie ma dobrej woli, żeby umowę wypełniać. Jest też bardziej kontrowersyjnym partnerem, jeszcze bardziej niż Turcja oddalonym od ideału demokracji, co budzi opór ze strony części europejskiej lewicy i organizacji praw człowieka. Ale europejska centroprawica (której przedstawicielką jest przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen) jest przekonana, że trzeba porzucić poczucie moralnego komfortu i rozmawiać z satrapami z państw Afryki Północnej. Zbliżające się wybory europejskie, a także wybory w kilku krajach UE (Polska, Słowacja, Holandia, niemieckie landy) powodują, że takich apeli będzie coraz więcej.