Finanse państwa to zespół naczyń połączonych. Kiedy ktoś dostaje podwyżkę, ktoś inny spada pod próg. Przewidziany w budżecie wzrost płacy minimalnej (w styczniu, a potem w lipcu) należy się najsłabiej zarabiającym – to jasne. Szkoda tylko, że przy okazji rząd chce upokorzyć jedną z grup zawodowych. Nauczyciele znów okażą się jedną z najgorzej opłacanych profesji, czyli taką, której po podniesieniu płacy minimalnej, zgodnie z prawem, trzeba będzie dosypać parę groszy, żeby osiągnęli choć taki najniższy poziom wynagrodzenia. Ile? Od lipca 2024 r. będzie to 4300 zł brutto. Związek Nauczycielstwa Polskiego wylicza, że dotyczy to trzech grup nauczycieli.
Ale minister Czarnek liczy w innym systemie. Do wynagrodzeń podstawowych dolicza wszelkie dodatki i wyciąga średnią jak królika z kapelusza. A przecież dodatki raz są, a raz ich nie ma. Na początku raczej w ogóle nie ma o czym marzyć. Gdyby były stałą częścią wynagrodzenia, nie trzeba by robić wyrównania do najniższej płacy po tym, jak rząd ją podniesie. Tej zmiennej jednak minister nie widzi. Podobnie jak inflacji. I chwali się, że w porównaniu z 2015 r. niektórzy nauczyciele zarobią o 2 tys. zł więcej. Dlaczego więc przewidziano dla nich w budżecie pieniądze na wyrównanie? I dlaczego pensja minimalna wzrośnie o prawie 20 proc., a zapowiedziana przez ministra podwyżka wynagrodzeń w szkołach to 12,3 proc.?
Czytaj więcej
Nawet jeśli ich wynagrodzenia wzrosną o zapowiedziane 12,3 proc., to i tak będą zarabiać mniej niż najniższa krajowa.
O jakości państwa świadczy pensja nauczyciela i pielęgniarki. To zawody sfeminizowane, zależne od państwa i od dekad przez to państwo lekceważone. Historia protestów, strajków, buntów obu tych grup to historia nieodpowiedzialności rządzących wobec tych, od których zależy przyszłość dzieci, zdrowie i życie obywateli. Władza zapewne wykalkulowała, że ich głosów im nie potrzeba.
Czytaj więcej
Niskie płace w oświacie ani nie zachęcają do podejmowania pracy w szkole, ani nie motywują nauczycieli do rozwoju zawodowego.