Bogusław Chrabota: Wilno mało komfortowe dla Wołodymyra Zełenskiego

Konkluzje szczytu NATO w Wilnie nie zaspokoiły ambicji Wołodymyra Zełenskiego, ani aspiracji walczącego narodu Ukrainy. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta: bo nie mogły. Stały się za to twardą lekcją politycznego realizmu dla Kijowa i reszty świata.

Aktualizacja: 23.08.2023 15:19 Publikacja: 13.07.2023 12:24

Joe Biden i Wołodymyr Zełenski podczas szczytu NATO w Wilnie

Joe Biden i Wołodymyr Zełenski podczas szczytu NATO w Wilnie

Foto: AFP

Kilka spraw związanych ze szczytem nie wybrzmiało w polskiej prasie dostatecznie głośno i wyraźnie, choć powinno. Przede wszystkim to, że ustalenia wileńskie w pierwszej kolejności dotyczącą poprawienia bezpieczeństwa wschodniej rubieży NATO: wzmocnienie sił szybkiego reagowania, tzw. plany ewentualnościowe, poszerzenie sojuszu o Szwecję. A dopiero w dalszej Kijowa, co jest dowodem, że kwestia ukraińska zeszła w krótszej perspektywie na drugi plan.

To jednak odwrócenie priorytetów, bo światowa opinia publiczna liczyła na to, iż związany z wojną na Wschodzie szczyt w pierwszej kolejności skupi się na kwestii przyłączenia do sojuszu Ukrainy. Otóż nie.

Joe Biden dał Wołodymyrowi Zełenskiemu po nosie w Wilnie

Najważniejszy postulat Kijowa, a więc deklaracja o zaproszeniu do członkostwa w NATO nie padła. Wzmocniła się koalicja na rzecz Ukrainy, kraje NATO bilateralnie zobowiązały się do dalszego zbrojnego wspierania walczącego kraju, Kijów otrzymał zapewnienie o jednoetapowości procedury akcesyjnej, ale ani konkretna data, ani samo zaproszenie w konkluzjach się nie znalazło. W tym sensie Wołodymyr Zełenski, domagając się takich deklaracji przeszarżował. I w pewnym sensie przegrał, choć trudno sobie wyobrazić w przeddzień szczytu inną strategię Kijowa niż maksymalizowanie oczekiwań.

Czytaj więcej

Jerzy Haszczyński: Szczyt NATO w Wilnie, czyli Bukareszt po lekkim liftingu

Wołodymyr Zełenski ma solidne wsparcie, którego gwarantem jest w pierwszej kolejności Ameryka, ale Joe Biden wyraźnie dał mu w Wilnie po nosie, wskazując, że NATO nie ma żadnego interesu, by procedować akcesję z krajem w stanie wojny. Ukraiński prezydent świetnie to zrozumiał, więc drugiego dnia zmienił ton, niemniej szczyt postawił go w trudnej sytuacji. I to druga sprawa, która niedostatecznie głośno wybrzmiała w polskiej prasie.

Jeśli się tak eskaluje oczekiwania, a w efekcie nie uzyskuje sukcesu, może to być uznane za klęskę.

Nie wiem, czy w Kijowie przeciwnicy Wołodymyra Zełenskiego będą chcieli zbić na tym jakiś kapitał, ale nie można tego wykluczyć. W każdym razie otrzymali solidny argument. To jednak sprawa drugorzędna.

Wołodymyra Zełenskiego czekają trudne czasy i trudne wybory

Konkluzje szczytu są dużo ważniejsze dla walczącej z Ukrainą Rosji. Moskwa już wie, że NATO nie podejmie decyzji o akcesji bez końca wojny. Jeśli więc strategicznym celem Rosji jest niedopuszczenie do akcesji, to od teraz ma świadomość, że wystarczy do tego rozciągniecie działań wojennych na kolejne lata, nawet jeśli miałaby być to wojna na ograniczonym teatrze działań i czysto symboliczna. Rosja jest na to przygotowana, ma zasoby i ideologię, więc czemu nie.

Co w takiej sytuacji zostaje Kijowowi? Pewnie to zabrzmi jak herezja, ale jedyną ścieżką jest wtedy dążenie do kompromisu kosztem części terytorium zajętego przez Moskwę. Tylko w ten sposób Kijów może uzyskać perspektywę końca wycieńczającej wojny, przestrzeń na reformy i wszczęcie realnych kroków zmierzających do obu akcesji. Do Unii Europejskiej i NATO. A to – chcemy tego, czy nie – byłoby zaprzeczeniem obowiązującej doktryny o obronie integralności terytorialnej państwa. Każda władza, która podniesie taki postulat, zostanie zmieciona przez ukraińskie społeczeństwo. Wołodymyr Zełenski świetnie to wie. Czekają go więc trudne czasy. Czasy wiecznego manewrowania, budowania sojuszy i konfrontowania Rosji wszędzie, gdzie się da. Tylko osłabiony gospodarczo i politycznie Kreml może odpuścić i wycofać się z Ukrainy, co dawałoby Zełenskiemu, czy jego następcom, realny sukces.

Czytaj więcej

Szczyt NATO w Wilnie. Dla Ukrainy pomoc G7 zamiast Sojuszu

Miejsce Ukrainy tylko w NATO dla naszego bezpieczeństwa

I ostatnia sprawa z tych, co nie dość wybrzmiały, a mają dla Kijowa zasadnicze znaczenie. Nie ma innej ścieżki dla demokratycznej Ukrainy niż NATO. Wiedzą to świetnie i w Brukseli i w Waszyngtonie. Po zwycięskim z perspektywy Kijowa końcu wojny, Ukraina będzie dysponowała najmocniejsza armią w Europie. Byłby to naprawdę niebezpieczny oręż, gdyby w Kijowie doszli do władzy rewanżyści. Tylko zintegrowanie tej armii z NATO, wspólna doktryna, dowództwo i współpraca wojskowa mogą dać gwarancje, że to wojsko nie stanie się stroną jakiegoś nowego, ryzykownego dla świata konfliktu. I to jedyne pocieszenie dla prezydenta. Zarazem trudna prawda, bo z perspektywą potwierdzenia w długim terminie. Oby Wołodymyr Zełenski jej doczekał.

Kilka spraw związanych ze szczytem nie wybrzmiało w polskiej prasie dostatecznie głośno i wyraźnie, choć powinno. Przede wszystkim to, że ustalenia wileńskie w pierwszej kolejności dotyczącą poprawienia bezpieczeństwa wschodniej rubieży NATO: wzmocnienie sił szybkiego reagowania, tzw. plany ewentualnościowe, poszerzenie sojuszu o Szwecję. A dopiero w dalszej Kijowa, co jest dowodem, że kwestia ukraińska zeszła w krótszej perspektywie na drugi plan.

To jednak odwrócenie priorytetów, bo światowa opinia publiczna liczyła na to, iż związany z wojną na Wschodzie szczyt w pierwszej kolejności skupi się na kwestii przyłączenia do sojuszu Ukrainy. Otóż nie.

Pozostało 86% artykułu
Komentarze
Artur Bartkiewicz: Dlaczego PiS wciąż nie wybrał kandydata na prezydenta? Odpowiedź jest prosta
Komentarze
Mentzen jako jedyny mówi o wojnie innym głosem. Będzie czarnym koniem wyborów?
Komentarze
Karol Nawrocki ma w tej chwili zdecydowanie największe szanse na nominację PiS
Komentarze
Jerzy Surdykowski: Antoni Macierewicz ciągle wrzuca granaty do szamba
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Komentarze
Jan Zielonka: Donald Trump nie tak straszny, jak go malują? Nadzieja matką głupich