Kilka spraw związanych ze szczytem nie wybrzmiało w polskiej prasie dostatecznie głośno i wyraźnie, choć powinno. Przede wszystkim to, że ustalenia wileńskie w pierwszej kolejności dotyczącą poprawienia bezpieczeństwa wschodniej rubieży NATO: wzmocnienie sił szybkiego reagowania, tzw. plany ewentualnościowe, poszerzenie sojuszu o Szwecję. A dopiero w dalszej Kijowa, co jest dowodem, że kwestia ukraińska zeszła w krótszej perspektywie na drugi plan.
To jednak odwrócenie priorytetów, bo światowa opinia publiczna liczyła na to, iż związany z wojną na Wschodzie szczyt w pierwszej kolejności skupi się na kwestii przyłączenia do sojuszu Ukrainy. Otóż nie.
Joe Biden dał Wołodymyrowi Zełenskiemu po nosie w Wilnie
Najważniejszy postulat Kijowa, a więc deklaracja o zaproszeniu do członkostwa w NATO nie padła. Wzmocniła się koalicja na rzecz Ukrainy, kraje NATO bilateralnie zobowiązały się do dalszego zbrojnego wspierania walczącego kraju, Kijów otrzymał zapewnienie o jednoetapowości procedury akcesyjnej, ale ani konkretna data, ani samo zaproszenie w konkluzjach się nie znalazło. W tym sensie Wołodymyr Zełenski, domagając się takich deklaracji przeszarżował. I w pewnym sensie przegrał, choć trudno sobie wyobrazić w przeddzień szczytu inną strategię Kijowa niż maksymalizowanie oczekiwań.
Czytaj więcej
Bezpieczeństwo we własnym gronie to za mało. A w sprawie bezpieczeństwa Ukrainy na szczycie NATO w Wilnie nie wydarzyło się nic przełomowego.
Wołodymyr
Zełenski ma solidne wsparcie, którego gwarantem jest w pierwszej
kolejności Ameryka, ale Joe Biden wyraźnie dał mu w Wilnie po
nosie, wskazując, że NATO nie ma żadnego interesu, by procedować
akcesję z krajem w stanie wojny. Ukraiński prezydent świetnie to
zrozumiał, więc drugiego dnia zmienił ton, niemniej szczyt
postawił go w trudnej sytuacji. I to druga sprawa, która
niedostatecznie głośno wybrzmiała w polskiej prasie.