Lista potencjalnych scenariuszy, które sprowadzałyby się do rozwodnienia embarga na rosyjską ropę, jest dosyć długa – i niemal każdy kraj ma w tej sprawie własne poglądy. Państwa, które w niewielkim stopniu wykorzystywały surowce zza Uralu, zerwały z nimi bezboleśnie i natychmiast. Reszcie pozostało desperackie poszukiwanie alternatyw i liczenie potencjalnych strat.
Wiadomo, nie mamy dziś czasu, ale pośpiech zaczyna szkodzić nam bardziej niż agresorowi
A te mogą być olbrzymie, bowiem chodzi o kondycję całych gospodarek i setki tysięcy miejsc pracy. Np. rząd w Rzymie wylicza, że całkowite embargo na kremlowską ropę może kosztować gospodarkę nad Tybrem pół miliona miejsc pracy. Łatwo się można było domyślać, że gdy tylko ujawnią się pierwsze dotkliwe konsekwencje dla zachodnich społeczeństw, poparcie dla ukarania Rosji zacznie gwałtownie spadać. A tych konsekwencji już dziś nie brakuje, bowiem wszyscy płacą więcej za paliwa i żywność. Pamiętajmy, że przecież nie chodzi o to, by przy okazji wymierzania kary agresorowi strzelać sobie samemu w stopę.
Do tego dochodzi jeszcze jeden element. Wybuch wojny i kolejne pakiety sankcji wobec Rosji, wraz z ciągnącą się w ostatnich tygodniach dyskusją na temat embarga na ropę, sprawiły, że na rynkach zapanowała niepewność. Największa na rynkach surowców energetycznych, ale nie ma branży, która obyłaby się bez energii, więc tak naprawdę obawy te rozciągają się na całą europejską gospodarkę.
Ta specyficzna atmosfera przekłada się na wysokie ceny. Z rozmaitych powodów państwa, które mogłyby zastąpić Rosję na globalnym rynku surowcowym, nie kwapią się do takiej operacji. Nawet Amerykanie. Bowiem branża paliw kopalnych nie uchodzi już za Atlantykiem za rynek, na którym na pewno się zarobi. Udziałowcy wywierają więc presję, by spółki naftowe, gazowe czy węglowe wypłacały dziś dywidendy, a nie długoterminowo inwestowały.