Dziwne przede wszystkim wydaje się, że druga niegdyś osoba w państwie Władimira Putina znajduje czas na pisanie takich dyrdymałów i to w tak obszernym kawałku (od czasu Puszkina nikt nie poświecił tylu emocjonalnych wersów przyjaciołom Polakom). Miedwiediew więc – albo ma za dużo czasu i zadaje sobie ten trud z nudów, albo ktoś zrobił to za niego.
Gdyby prawdą było to pierwsze, całkiem dopuszczalna byłaby hipoteza, że były prezydent zastępczy, próbuje sobie wydreptywać ścieżkę do mrocznego serduszka swojego pryncypała karmiąc jego – powszechnie znaną nienawiść do Polaków. Gdyby zaś skorzystał z usług jakiegoś ghost writera – powiedzmy to sobie szczerze – ten dość grafomański tekścik byłby dowodem jego osobistej nienawiści. Można też założyć, że w grę wchodzi jedno i drugie. Tekst byłby więc w tym scenariuszu nie tylko przejawem obłędnego lizusostwa Miedwiediewa wobec Putina, ale oddawałby antypolską paranoję obu panów. Piszę, że to grafomania. Ano tak, zarówno w warstwie merytorycznej, jak i metaforycznej.
Czytaj więcej
Wiceprezes Rady Bezpieczeństwa Rosji, były prezydent, Dmitrij Miedwiediew opublikował w internecie wpis, w którym atakuje polskie władze, zarzuca rządowi rusofobię i zapowiada, że polskie społeczeństwo samo zrozumie, iż potrzebuje współpracy z Rosją.
Pustym śmiechem można opędzić porównanie przyjazdu trzech premierów (z prezesem na doczepkę) salonką do Kijowa do eksportu zaplombowanym eszelonem Iljicza do Piotrogrodu w 1917 roku. Bolszewickiego zbrodniarza wieziono bowiem do Rosji, by zwycięsko wywrócił system i tego dokonał (w tym sensie Putin i Miedwiediew są jego późnymi sowieckimi wnukami), a premierzy pojechali tylko wesprzeć Zełeńskiego i wrócili do domu. A jeszcze śmieszniejsze jest to, że dokonali tego przy kompletnym zaskoczeniu agresora, który wstrzymał wszystkie ataki na linie kolejowe wystrachany, że któremuś z unijnych premierów stanie się coś złego.
Elukubracje na temat polskiej historii (finał Wielkiej Smuty) pisane przez prezydenta zastępczego Miedwiediewa pominę, bo wstyd to komentować. O rzekomej nienawiści Polaków do prostych żołnierzy – wyzwolicieli spod faszystowskiego jarzma też szkoda pisać, bo dość mamy tu dość ich grobów i pomników, i większość, jak choćby ten najbliższy, kilometr w linii prostej od mojego biura – przy Al. Żwirki i Wigury w Warszawie - stoją jak stały i nikt nie zamierza ich burzyć.