Rządzący w Polsce, jak się wydaje, przeprowadzili polityczną kalkulację, z której wynika, że kryzys w relacjach ze Stanami Zjednoczonymi nie zagrozi bezpieczeństwu naszego kraju. Dlatego poszli na zwarcie i teraz rozsmakowują się w wyśnionej od dawna zemście na najpotężniejszym w swym mniemaniu wrogu – telewizji TVN.
Mimo naszych dobrych relacji z administracją prezydenta Donalda Trumpa była ambasador Georgette Mosbacher interweniowała za każdym razem, gdy uznała, że coś grozi telewizji, którą w swych urojeniach politycy Prawa i Sprawiedliwości uznali za głównego przeciwnika i bez jej zniszczenia nie wyobrażają sobie w Polsce „prawdziwej" wolności mediów. Tak było choćby w przypadku absurdalnej kary nałożonej przez Krajową Radę Radiofonii i Telewizji na TVN w 2017 r., z której PiS musiał się wycofać. Rok później ambasador USA broniła dziennikarzy tej stacji, gdy służby uznały, że to oni są winni w sprawie organizacji neonazistowskich imprez, a nie ci, którzy postanowili uczcić urodziny Hitlera.
Teraz na propozycję ustawowego wyrugowania Amerykanów z polskiego rynku medialnego zareagował pełniący obowiązki ambasadora USA w Warszawie Bix Aliu, a nawet sam Departament Stanu. Tyle tylko, że PiS wygląda w tej sprawie na zdeterminowane. W partii uznano, że w relacjach z USA Polska osiągnęła w ostatnich siedmiu latach wiele z tego, czego oczekiwała: zniesienie wiz, stałą rotacyjną obecność US Army, zgodę na sprzedaż do Polski najnowocześniejszego sprzętu: myśliwców F35 czy rakiet Patriot najnowszej generacji. A skoro tak, to teraz można sobie pozwolić na schłodzenie i tak już dosyć zimnych relacji z USA. Odegrać się na Waszyngtonie za brak konsultacji w sprawie zielonego światła, które Joe Biden dał na budowę Nord Stream 2, i wziąć odwet za wcześniejsze wydumane i rzeczywiste upokorzenia ze strony ambasador Mosbacher. Przypomina to trochę przypadek zamknięcia procesu reprywatyzacji mienia zagrabionego przez III Rzeszę i PRL. Relacje z Izraelem i USA są już tak złe, że PiS uznał, iż nadszedł doskonały moment na przepchnięcie kontrowersyjnych zmian, bo właściwie niewiele jest już do stracenia.
Taki sposób myślenia jest w trójnasób niebezpieczny. Po pierwsze bowiem, zakłada, że obecna sytuacja geopolityczna się nie pogorszy. Że będzie tak, jak jest, a teraźniejsze status quo zapewnia nam jako takie poczucie bezpieczeństwa. Wzmocniono wschodnią flankę NATO, Rosjanie zatrzymali się przed kilku laty w Donbasie, nie idąc dalej na Zachód. Problem w tym, że – jak mawiał Józef Mackiewicz – optymizm nie zastąpi nam Polski.
Widać wyraźnie – i to po drugie – że w przeciwieństwie do Trumpa, który budował porządek światowy na dwustronnych relacjach z poszczególnymi państwami, Biden myśli bardziej o blokach. Sojusz z Europą postrzega w kategoriach związku z NATO i Unią Europejską. Już mogliśmy się więc zorientować, że oś transatlantycką będą wyznaczały relacje USA z Paryżem, Berlinem i Brukselą. Tymczasem my nie mamy, mówiąc delikatnie, najlepszych relacji ani z Berlinem, ani z UE. W sprawach bezpieczeństwa grozi nam więc to, że prędzej czy później znajdziemy się w izolacji.