Dwudniowy Ogólnobiałoruski Zjazd Ludowy rozpoczął się w czwartek w Mińsku. Na sali zgromadzono ponad 2700 osób, starannie dobranych przez władze i organy bezpieczeństwa. Wszystko, jak za czasów Związku Radzieckiego, zaczyna się od przemówienia przywódcy. Reszta uważnie się przysłuchuje, skrupulatnie notuje i co jakiś czas oklaskuje złote myśli. Aleksander Łukaszenko mówił przez ponad cztery godziny. O czym?
Dwukrotnie zacytował przywódcę rewolucji październikowej Włodzimierza Lenina. A podsumowując trwające w kraju od sierpniowych wyborów prezydenckich protesty stwierdził, że Białoruś "została zaatakowana z zewnątrz". Że jakoby w kraju zewnętrzne wrogie siły "szykowały bunt", który "na razie się nie odbył".
– To była trampolina ataku na Rosję – rzucił. Na Rosji głównie się skupił, dziękował za wsparcie. Przez jakiś czas nawet przemawiał z rosyjską flagą na ogromnym ekranie w tle. Przekonywał Białorusinów, że „Białoruś jest ostatnim suwerennym państwem w Europie”.
– Na kolana nikt nas nie postawi. Chcemy zachować własną polityczną stabilność, by zostać suwerennym i niepodległym państwem – grzmiał. A Unia Europejska, jak sugerował, albo niech się zamknie, albo niech daje pieniądze.
Wspominał o swoich dawnych przyjaciołach - Muammarze Kaddafim i Saddamie Husajnie, których, jak się wyraził „nabijano na pal i wieszano”. Wbrew wcześniejszym zapowiedziom i spekulacjom, nie zdradził szczegółów tak zwanej reformy konstytucyjnej. Zapowiedział jedynie, że do przyszłego roku powstanie projekt nowej konstytucji, a dopiero później zostanie przeprowadzone referendum w tej sprawie. Obiecał jedynie, że odejdzie dopiero wtedy, gdy w kraju zapanuje „pokój i porządek” i nie będzie „żadnych protestów”.