Straż Graniczna w strefie zamkniętej rozpoczęła działalność jako organizator wycieczek terenowych po dwóch puszczach: Knyszyńskiej i Białowieskiej. Oferta skierowana jest do jednej tylko grupy turystów – do dziennikarzy, którzy podczas około trzygodzinnych tours wożeni są po pięknym obszarze krajobrazowym i mają możliwość poznania zadowolonych i wcale nie głodnych funkcjonariuszy. W tym samym czasie odbywają się – tak jak wcześniej – w strefie i poza nią akcje ratunkowe prowadzone przez wolontariuszy i poszukiwania zaginionych ludzi na granicy. Niestety, również takie, które kończą się znalezieniem już tylko zwłok.
To są dwie alternatywne rzeczywistości. W jednej osoby pracujące np. w TVP Info popijają kawę w biurze prasowym prowadzonym przez Straż Graniczną, czekając na kolejną wycieczkę. W drugiej ci, którzy chcą się dowiedzieć i pokazać, co naprawdę się dzieje wokół – śledzą informacje od wolonatriuszy i poszukują wzdłuż linii strefy rozmówców, którzy nie byliby kontraktowani przez mundurowych. Od oficjalnych rzeczników policji czy straży dostają odpowiedzi wymijające. Tak, jak w przypadku zaginionej w wyniku push-backu trzy dni temu czteroletniej Eileen. Na pytania „czy coś robicie w tej sprawie", funkcjonariusze odpowiadają milczeniem.
To nie jest przypadek, tylko wynik postrzegania mediów i ich roli przez władzę, która coraz mocniej w związku ze spadkiem poparcia zaczyna zdawać sobie sprawę z własnego zmierzchu. W takiej sytuacji każda nieżyczliwa opinia przestaje być opinią, a staje się „faktem prasowym" przyczyniającym się do przegranej w wyborach. W ten sposób dziennikarze stają się wrogami.
Podobnie było w PRL: ktoś, kto próbował publikować niekorzystne dla władzy informacje, stawał się – chcąc nie chcąc – opozycjonistą i w końcu drukował na powielaczu. W czasach internetu powielacz potrzebny nie jest i to może być dla władzy bolesne.