Program zaprezentowany przez Gowina to więcej niż polemika z PiS. W wielu miejscach to pomysły na to, jak naprawić to, co zepsuł PiS, co ciekawe, głosami posłów Porozumienia... Tezy o konieczności decentralizacji państwa i ograniczeniu jego władzy stały w sprzeczności nie tylko z ideami głoszonymi przez Zjednoczoną Prawicę, ale też z praktyką jej rządzenia.
Paradoksalna jest sytuacja, że wicepremier przedstawia program de facto opozycyjny do programu rządu i fetuje prof. Wojciecha Maksymowicza, który właśnie opuścił szeregi ZP. Witając nowych współpracowników – byłego posła PiS Lecha Kołakowskiego i Agnieszkę Ścigaj, która odeszła z Kukiz'15 oraz Monikę Pawłowską po transferze z Wiosny – Gowin pokazuje, że ma siłę przyciągania.
Podczas gdy PiS dalej się usztywnia, Gowin zachodzi go od strony centrum, proponując redefinicję centroprawicy i mówiąc o umiarkowanym konserwatyzmie, który z pewnością bliższy jest Polakom niż radykalizm. Gowin, proponując dialog, wykorzystuje sytuację, w której PiS skłócił się z każdym środowiskiem, którego nie udało mu się zdominować. Rozpycha się w centrum, wiedząc, że tam zostało miejsce po Platformie, która dokonała skoku ku polityce bardziej progresywnej. Będzie się tam bić o wyborców z Koalicją Polską współtworzoną przez PSL Władysława Kosiniaka-Kamysza, chyba że połączą siły.
Pytanie, na ile ta gra będzie zrozumiała dla wyborców. Deklarując chęć budowy mostów między rządem a opozycją, Porozumienie może nie być wiarygodne dla żadnej ze stron. Sondaże pokazują, że dziś przy samodzielnym starcie Porozumienie zdobyłoby tylko 2 proc. głosów. Nie ulega wątpliwości, że Gowin rozpoczął budowę czegoś nowego. I choć dziś jeszcze występuje jako wicepremier rządu ZP, nie ma wątpliwości, że ten byt prędzej czy później przestanie istnieć i przypomina koguta, któremu ucięto łeb, ale wciąż jeszcze biega po podwórku.