– Problemem był brak większości w Sejmie dla tej sprawy – ciągnął dalej prezes PiS. – Nie zwalniało to jednak rządu z wykonania obowiązku konstytucyjnego i zostało zrobione wszystko co możliwe, by został on wykonany. Bo my naprawdę szanujemy prawo i konstytucję. Mówienie tutaj o jakimś złamaniu prawa czy nadużyciu jest wielkim nieporozumieniem.
Wywiad ukazał się w dniu, w którym Onet poinformował, że w tym tygodniu NIK ma skierować do prokuratury doniesienie o popełnieniu przestępstwa przez premiera, szefa MSWiA, ministra aktywów państwowych oraz szefa Kancelarii Premiera. Ruch NIK byłby konsekwencją ostatniej kontroli, która wykazała, że wspomniane cztery osoby podejmowały decyzje, wydawały polecenia, przygotowywały się do wyborów korespondencyjnych, choć w czasie, gdy to robiły, nie istniały przepisy umożliwiające ich przeprowadzenie. Konstytucja zaś mówi: „Organy władzy publicznej działają na podstawie i w granicach prawa".
Zlecenie przez rząd państwowym spółkom druku kart wyborczych, w sytuacji gdy ich przygotowaniem zgodnie z prawem zajmuje się Państwowa Komisja Wyborcza, jest złamaniem tej zasady. Zresztą ekspertyza napisana przez ówczesną szefową prawników KPRM wprost ostrzegała, że podjęcie takich działań narazi m.in. premiera na Trybunał Stanu, odpowiedzialność karną i majątkową za kilkadziesiąt milionów złotych, jakie z jego polecenia wydały państwowe firmy na przygotowanie wyborów, które się nie odbyły.
I tu wchodzi na scenę prezes Kaczyński i zapewne chcąc bronić premiera, mówi, że to była jego decyzja. NIK więc twierdzi, że premier łamał prawo, zaś prezes Kaczyński – że po prostu realizował jego polityczną wolę. Działanie na cudze zlecenie nie umniejsza odpowiedzialności urzędników, którzy – w myśl raportu NIK – działali na bakier z prawem. Pokazuje to jednak cały absurd systemu władzy w Polsce. Odpowiadający przed prawem za swoje decyzje premier realizował wolę wówczas szeregowego posła Jarosława Kaczyńskiego, który jednak za swoje działanie nie poniesie absolutnie żadnej odpowiedzialności. Dziś Kaczyński formalnie jest podwładnym Morawieckiego, ale to wicepremier dalej podejmuje decyzje, które premier realizuje. Bo gdyby ich nie realizował, nie byłby premierem.