Ale proponuje zmiany w systemie handlu emisjami (ETS) w postaci ograniczenia dostępu do rynków dla niektórych uczestników (np. instytucji finansowych), czy wprowadzenie limitów transakcyjnych, co ma rzekomo chronić przed spekulacją. Ponadto chce także dodatkowych funduszy kompensujących koszty transformacji energetycznych. A już poza Fit for 55 Polska wezwała do dochodzenia w sprawie wykorzystywania dominującej pozycji przez zewnętrznych dostawców energii.
Pomysł zmian w pakiecie Fit for 55 popiera Viktor Orbán. – To, co robi Timmermans (wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej ds. Zielonego Ładu), to jest zabijanie klasy średniej w UE. Ujmowanie transportu i mieszkań w systemie handlu emisjami – nie róbcie tego – powiedział węgierski premier. Ten fragment propozycji KE od początku budził najwięcej kontrowersji, bo wielu obawia się, jak wpłynie on na koszty życia gospodarstw domowych. I na pewno będzie to najbardziej sporny punkt rozpoczynających się wkrótce negocjacji nad Fit for 55. Ale z wypowiedzi przywódców na unijnym szczycie wyraźnie wynikało, jest zdecydowane poparcie dla zielonego kursu Unii Europejskiej i obecna sytuacja na rynku energetycznym nie tylko tego nie osłabia, ale wręcz wzmacnia.
– W średnim i długim terminie konieczne jest masowe inwestowanie w źródła odnawialne. To jest przyszłość – powiedział Ursula von der Leyen, przewodnicząca Komisji Europejskiej. Inni wskazywali, że OZE to jedyna kategoria energii, gdzie ceny z roku na rok spadają i kreowany jest postęp technologiczny. I on właśnie ma być istotnym motywem rewolucji energetycznej. – Chodzi nie tylko o nasze zachowanie, bo ono tak bardzo nie wpłynie na zmianę klimatyczną. Ale to, co robimy w Europie, często kreuje postęp technologiczny, jest potem eksportowane i prowadzi do zmian na poziomie globalnym – zauważył belgijski premier Alexander De Croo.
Obrońcy unijnego rynku
Konieczność wielkich inwestycji w nowe technologie to jeden z powodów, dla których tak wielu przywódców sprzeciwia się propozycji ingerowania w rynek energetyczny w Europie. Według nich obecny wzrost cen energii to efekt gwałtownego wzrostu popytu globalnego spowodowanego ożywieniem gospodarczym po pandemii oraz – częściowo – zachowania dominujących dostawców, w szczególności Rosji. Przy czym, jak podkreśla Bruksela, Rosja wypełnia wszystkie swoje zobowiązania, natomiast nie odpowiada na dodatkowe zapotrzebowanie, co zwykle robiła w przeszłości.
Ten wzrost cen ma być przejściowy i trend powinien ulec odwróceniu na wiosnę 2022 roku. A skoro tak, to nie ma potrzeby ani dokonywać zmian w zielonej agendzie, ani ingerować w funkcjonowanie rynku, co postulowała m.in. Francja. Unijny rynek energetyczny ma wielu obrońców, szczególnie tych z północy Europy, przywiązanych do idei wolnego rynku. – Mam nadzieję, że nie zmienimy struktury rynku, bo jestem zwolenniczką rynkowych rozwiązań – powiedziała Kaja Kallas, premier Estonii.
W podobnym duchu wypowiadał się też premier Łotwy. – Mamy hamować rynek i wpływać na ceny czy pomagać gospodarstwom domowym? Moim zdaniem powinniśmy pomóc rynkowi funkcjonować, żeby zachęcać do inwestycji – powiedział Arturs Karins. Państwa te boją się, że obecny kryzys może zachęcać niektórych do nieprzemyślanych działań, których skutki będziemy odczuwać w długim terminie. Dlatego podkreślają, że nie interwencje rynkowe, nie zmiany w długoterminowej zielonej agendzie, ale pomoc wrażliwym gospodarstwom domowym jest jedyną rozsądną odpowiedzią na obecny kryzys energetyczny. I tej pomocy muszą udzielać państwa członkowskie ze swoich krajowych zasobów finansowych.