Wygraną w ubiegłorocznej edycji konkursu „Parkietu” i „Rzeczpospolitej” na najlepszego analityka makroekonomicznego przyniosły panu przede wszystkim celne prognozy inflacji. Już na początku 2023 r. uważał pan, że w IV kwartale inflacja będzie niewiele powyżej 6 proc., a nie blisko 9 proc., jak sądziła wówczas większość ekonomistów. Pamięta pan, jakie rozumowanie stało za tą prognozą?
Już wtedy było widać, że rozpoczyna się istotne zbijanie cen przez producentów. Byliśmy po wysokiej górce cen produkcji i wydawało się, że od połowy 2023 r. te ceny przestaną rosnąć w ujęciu rok do roku, a nawet zaczną spadać, co będzie ograniczało inflację. Sprzyjały temu spadki cen surowców oraz odblokowanie łańcuchów dostaw. Antyinflacyjnie działało też umocnienie kursu złotego. Ono trwało właściwie od początku 2023 r. i tylko chwilowo zostało przerwane przez ekscentryczną decyzję RPP z września (obniżka stopy referencyjnej NBP o 0,75 pkt proc. – red.).
Podpisałby się pan pod tezą prezesa NBP Adama Glapińskiego, że inflacja została opanowana, a bank centralny wykonał swoje zadanie?
Nie ulega wątpliwości, że inflacja w marcu wyznaczy minimum, może będzie już w celu NBP (2,5 proc. – red.). Potem wygaszanie tarcz antyinflacyjnych ją podbije. Nie mam przekonania, że to będzie miało tak duże znaczenie, jak wskazuje projekcja NBP (wynika z niej, że w scenariuszu całkowitego wycofania tarcz w połowie roku inflacja w IV kwartale br. będzie wynosiła ponad 8 proc., a średnio w 2024 r. wyniesie 5,7 proc. – red.). Myślę, że średnio inflacja w tym roku będzie bliska 4 proc. Zakładam, że sklepy będą ostrożnie podnosiły ceny po powrocie stawki VAT z 0 do 5 proc., żeby nie zderzyć się ze ścianą popytu. Nie wierzę też, żeby odmrożenie cen energii dodało do inflacji 4–5 pkt proc., jak sądzi NBP. Po pierwsze, rząd raczej będzie te ceny odmrażał stopniowo. Po drugie, ich wzrost może spowodować spadek popytu na inne towary i usługi, co będzie tłumiło wzrost ich cen.
Czy to oznacza, że z odmrożeniem cen prądu i gazu nie ma co zwlekać?
Na pewno lepiej to zrobić w tym roku niż w przyszłym. Konsumenci wciąż mają w pamięci bardzo wysoką inflację z ub.r. To oznacza, że nawet jeśli ona nieco przyspieszy w najbliższych miesiącach względem obecnego dołka, to wciąż będzie niższa niż rok temu. Ludzie będą mieli wrażenie, że inflacja hamuje. W przyszłym roku o ten efekt będzie już trudniej. Ale wracając do pańskiego pytania, czy inflacja została opanowana, to pozwolę sobie nie zgodzić się z prezesem NBP. Widzimy, że po epizodzie bardzo wysokiej inflacji w gospodarce uruchomiły się tzw. efekty drugiej rundy. Nie chodzi tylko o presję na podwyżki płac, które mają kompensować wzrost cen, ale też klauzule waloryzacyjne, które zaczęły się pojawiać w umowach między firmami oraz między firmami i konsumentami. To sprawia, że choć inflacja zmalała, to wciąż jest i prawdopodobnie przez jakiś czas będzie wyższa, niż powinna być.
Inflacja w okolicy 4 proc., jak sugeruje pańska prognoza na ten rok, to jest nowa normalność?
To chyba jest teraz wiodący scenariusz. Inflacja może przez dłuższy czas utrzymać się na poziomie 4–5 proc. Dotyczy to szczególnie inflacji bazowej (czyli z pominięciem cen energii, paliw i żywności – red.). Do takiego wniosku prowadzą mnie z jednej strony wspomniane efekty drugiej rundy, ale z drugiej strony procesy restrukturyzacyjne w gospodarce, które ostatnio przyspieszyły. W warunkach deficytu pracowników rozwijały będą się branże najbardziej produktywne, które mogą najwięcej płacić. Ale to z kolei będzie powodowało presję na wzrost płac w tych branżach, gdzie o wzrost produktywności jest trudno. Mam na myśli usługi konsumenckie. W tych branżach dostosowanie do rosnących kosztów pracy będzie przebiegało przez wzrost cen. W ostatnich latach konsumenci przyzwyczaili się, że cenniki się raz na jakiś czas zmieniają. I teraz musi minąć trochę czasu, zanim się od tego odzwyczają i przestaną to tolerować.