Czy przyjęcie euro byłoby dobre dla konkurencyjności i wzrostu polskiej gospodarki?
Nie sądzę. Patrząc na historię euro, można stwierdzić, że ta waluta nie sprzyjała wielu krajom doganiającym czołówkę Zachodu. Wręcz przeciwnie, waluta zamroziła relacje zamożności pomiędzy rdzeniem a peryferiami strefy euro. Państwa doganiające straciły mechanizm płynnego kursu walutowego, który pozwalał na nadrobienie zapóźnienia gospodarczego względem rdzenia. Patrząc na dzisiejszą sytuację strefy euro, mam wątpliwości, czy euro wpłynęło dobrze na całą UE. Ten projekt miał wiązać Europę. Ale dziś widzimy, że te więzy są dysfunkcjonalne. Co więcej, rozwój technologii zmniejszył wartość niektórych argumentów przemawiających za wspólną walutą. Mówiło się, że euro uprości rozliczenia walutowe. Ale dzięki sektorowi fintech dziś konwersja walut nie jest problemem. Podobnie jest z turystyką: wymiana waluty na wyjazd dzięki kartom i kantorom walutowym jest dziś o wiele prostsza niż w latach 90.
Czy inflacja w Polsce byłaby niższa, gdybyśmy mieli euro?
To pytanie z kategorii historia alternatywna. Na to nie ma odpowiedzi. Inflacja w strefie euro jest bardzo różna: od 8 proc. na Litwie, przez 5 proc. w Niemczech, do 2 proc. w Portugalii. Wszystkie te państwa pozbyły się narzędzi wpływu na cenę pieniądza: tj. mają jeden poziom stóp procentowych, obecnie 0 proc. Stawia to pytanie co do zasadności konstrukcji eurozony. Przy tak dużej różnorodności gospodarczej polityka Europejskiego Banku Centralnego staje się polityką najmniejszego wspólnego mianownika, EBC gra na przeczekanie tego trendu. Ta różnorodność gospodarcza oznacza także, że strefa euro nie jest optymalnym obszarem walutowym.