Starsi ludzie mówią zazwyczaj, że świat schodzi na psy.
To złożona sprawa. Z jednej strony świat się strasznie zbrutalizował, a z drugiej – za jego obraz odpowiadają wszechmocne media, które przekazują raczej to, co złe, a nie dobre. Ale od najstarszych czasów starzy narzekali na młodzież. Nie można być maksymalistą i wymagać od młodych, żeby wszyscy byli aniołami. Poza tym młodzież bierze przykład ze starych. A jeśli tak – to jaki jest poziom dyskursu w naszym kraju, w Sejmie? Jak politycy ze sobą rozmawiają? Kiedyś było nie do pomyślenia, żeby używać tak brutalnych słów, jakie są teraz w użyciu. Nigdy nie zajmowałem się polityką, nigdy nie byłem w partii, teraz też w żadnej nie jestem. Żeby się odizolować od polityki, zmieniłem telewizję i oglądam Polsat, a przede wszystkim sportowe programy.
Przeżył pan najgorsze dla Europy czasy totalitaryzmów — faszyzmu i komunizmu. Jak pan ocenia dzisiejsze ostrzeżenia przed powrotem nacjonalizmu, nietolerancji, rasizmu?
Trzeba być bardzo uważnym. Diabeł nie śpi. Pamiętajmy, że Adolf Hitler doszedł do władzy na drodze demokratycznych wyborów, również za cenę socjalnych i nacjonalistycznych obietnic. Pamiętam stalinizm, bo kończyłem szkołę teatralną w jego szczycie. Różnie bywało. Po śmierci wodza, studenci musieli trzymać wartę przy popiersia Stalina. Moje pokolenie mocno odstawało od treści i formy socrealizmu, więc wcale nie byliśmy w humorach minorowych. Stojąc na warcie przy popiersiu z Wieśkiem Gołasem, powiedziałem, że powinni nam dać strażackie hełmy, jakie noszono w moim parafialnym kościele na Wielkanoc przy Bożym Grobie.
Nie życzyłby pan nam żadnego kultu jednostki?
Niech nas Pan Bóg broni!
Motyw matki z „Syna Królowej Śniegu", która samodzielnie wychowuje dziecko, można lokować pomiędzy tradycją antycznej Medei - matkobójczyni zdradzonej przez męża albo Matki Bożej, której pomagał święty Józef.
Zawsze dobrze jest, gdy jakiś święty Józef się znajdzie, bo samotnym kobietom jest niezwykle ciężko. Często nie pomaga środowisko, w jakim wychowuje się dziecko. Tymczasem przybywa rozwodów, co bierze się z pragnienia użycia jak najwięcej się da, czyli egoizmu. Liczy się tylko „Ja, ja i jeszcze raz ja". To prowadzi do takich tragicznych sytuacji, jakich jesteśmy świadkami w filmie, czyli do rozpadu rodziny.
Jak pan będzie obchodził urodziny?
Z rodziną. Bo jak śpiewali Starsi Panowie – bez rodziny „samotnyś jak pies".
— rozmawiał Jacek Cieślak
Recenzja
„Syn Królowej Śniegu" w reżyserii Roberta Wichrowskiego według scenariusza Pawla Sali stawia na ostrzu noża kwestię aborcji, narodzin dziecka, jego wychowania, rodziny, ale również zgwałconych kobiet, które decydują się zostać matkami, oraz dzieciobójstwa. Do końca nie wiemy, w jakich okolicznościach narodził się Marcin, pewne jest, że uwagę poświęcają dziecku tylko ludzie na finiszu życia: stylizowany na Boga sąsiad (Franciszek Pieczka), który czyta małemu bajki Andersena, i starsza kobieta (Anna Seniuk). Samotna matka (Michalina Olszańska) szuka swojego miejsca pomiędzy pracą w supermarkecie a pokusami klubowego parkietu. Mężczyźni nie traktują jej poważnie lub nie są wystarczająco atrakcyjni. Powstał mocny, niedający spokoju film, który jak w soczewce skupia zło świata. Od piątku w kinach. —j.c.