Stawał za kamerą bardzo rzadko. Może dlatego, że jest zbyt uczciwy, by iść na jakiekolwiek kompromisy. Z władzą, cenzurą, z samym sobą. Miało być inaczej. Na przełomie lat 70. i 80. nakręcił trzy ogromnie ważne filmy. Za zrobione według prozy Emila Zegadłowicza „Zmory” (1978) dostał Srebrne Lwy Gdańskie, za „Klucznika” (1979) według Wiesława Myśliwskiego — Grand Prix w Olsztynie, za „Dreszcze” (1981) — kolejne Srebrne Lwy Gdańskie i Srebrnego Niedźwiedzia berlińskiego. Ten ostatni film miał mocny wydźwięk polityczny. Trzynastoletni bohater w roku 1955, po aresztowaniu przez UB jego ojca, wyjeżdżał na harcerski obóz. Tam, zafascynowany druhną przewodniczką i poddawany regularnej indoktrynacji, zaczyna wierzyć w komunistyczną religię. Z ekranu wiało grozą.
Ale gdy w czasie stanu wojennego władza chciała pokazać, że wszystko jest normalnie i usłyszał, że może dostać pieniądze na film, odpowiedział: „Chętnie zrobię drugą część „Dreszczy”. Propozycja dla reżimu była nie do przyjęcia. Zamilkł więc na niemal dziesięć lat. Nie chcąc iść na kompromisy z władzą, wyjechał do Danii, gdzie wykładał w szkole filmowej.
Czytaj więcej
Złote Lwy dla „Zielonej granicy” Agnieszki Holland. „Dziewczyna z igłą” Magnusa von Horna ze Srebrnymi Lwami.
Wojciech Marczewski: reżyser, który nie szedł na kompromisy
Następny film zrobił dopiero w 1990 roku. Ogromnie ważny dla wielu milionów Polaków. Zaproponował rozmowę o sprawach najważniejszych — odzyskanej wolności, powstawaniu z upadku. Jego „Ucieczka z kina Wolność” była opowieścią o cenzorze, który upadł nie dlatego, że był świnią, tylko dlatego że kiedyś nie potrafił się oprzeć małemu złu, poszedł na kompromis, a potem już nastąpiła lawina. O człowieku przegranym, który chce odzyskać szacunek do samego siebie.
Następne dziesięć lat przyniosły telewizyjny „Czas zdrady” o zderzeniu cynicznego pragmatyzmu Machiavellego i religijnego integryzmu Savonaroli, a wreszcie „Weisera” – ciekawy film o tajemnicy. I tyle. Od blisko ćwierć wieku Wojciech Marczewski jako reżyser milczy. Prowadzi Szkołę Wajdy, pracuje z młodymi twórcami. Wielu jego studentów, nawet tych po uczelniach filmowych twierdzi, że właśnie Marczewski i jego współpracownicy otworzyli ich, pomogli zrozumieć siebie i kino.