Młoda dziewczyna o azjatyckiej urodzie gra na cymbałkach. Pięknie. Na widowni siedzi około 50-letni mężczyzna. Jej ojciec. A potem jest już zabawa. Muzyka, kolorowe lampiony, tłum ludzi. Wśród nich oni. Masi jest dla Jerzego wszystkim. Po śmierci żony wychował ją sam. „Spełnienia marzeń, Jurku – życzy Jerzemu znajoma. – Mógłbyś zacząć w coś wierzyć”. „W nią wierzę” – odpowiada mężczyzna pokazując na córkę. A ona pyta, czy może pojechać z koleżankami ich samochodem. I już nigdy nic nie będzie takie samo.
Niezwykła kreacja Marcina Dorocińskiego w filmie „Minghun”
Telefon w nocy. Szalony bieg przez szpitalny korytarz. Płacz koleżanek. Kroplówka, kiedy nagle wali się świat. Telefon do ukochanego dziadka Masi, który mieszka w Irlandii. Potem powrót do domu z czarną torbą, ze spakowanymi przez salową rzeczami, które już nigdy się córce nie przydadzą. Twarz Jerzego w autobusie. Nieistniejąca, pusta. Za oknem jakieś jadące, rozmyte samochody. Świat się nie zatrzymał? A przecież nie ma Masi, nie ma już niczego…
Czytaj więcej
Głosem nieżyjącego Andrzeja Wajdy rozpocznie się 20. edycja Międzynarodowego Festiwalu Filmowego Nowe Horyzonty. Zmarły w 2016 r. reżyser jest bowiem jednym z twórców użyczających głosu postaciom z animacji Mariusza Wilczyńskiego „Zabij to i wyjedź z tego miasta", która powstawała przez ostatnich kilkanaście lat. Ale nie tylko to czyni dzieło Wilczyńskiego wyjątkowym. Jako jeden z nielicznych filmów będzie ono pokazywane także w tradycyjnej formule kinowej. Bo większość z ponad 170 pokazów wrocławskiego festiwalu ze względu na pandemię została przeniesiona do sieci. Tym samym rozpoczynające się 5 listopada Nowe Horyzonty będą jednym z największych internetowych festiwali filmowych w Europie.
Tak zaczyna się „Minghun”. Potem będzie dziadek Ben i jego prośba, by wnuczce wyprawić tytułowe chińskie zaślubiny po śmierci. Żeby miała z kim iść w nieznaną wieczność. Nowy film Jana P. Matuszyńskiego, nakręcony według scenariusza Grzegorza Łoszewskiego to opowieść o śmierci, stracie, rozpaczy, próbie uchwycenia się jakiejkolwiek nadziei. O tym, co niezależnie od świata i kultury, w których się wyrosło, wszędzie jest podobne.
Po „Minghunie” nie można spokojnie wyjść z kina na ulicę. Zostaje pod powiekami twarz Marcina Dorocińskiego. Takie wielkie, przejmujące kreacje nie rodzą się na kamieniu.