Można by wzruszyć ramionami. Ot, premiera kolejnego blockbustera, jeszcze jednej kontynuacji z licznych serii, franczyz i uniwersów. Tak, można by, gdybyśmy nie wiedzieli, co się wydarzyło w 2015 roku, kiedy Australijczyk George Miller, rocznik 1945, po dekadach kręcenia obrazów familijnych, filmów o śwince Babe i pingwinach, postanowił wrócić do kina akcji i przemocy, do „Mad Maxa” – swojej najsłynniejszej produkcji z przełomu lat 70. i 80. Dzieła, które zrodziło się z nurtu po latach nazywanego przez krytyków mianem ozploitation. Była to australijska nowa fala filmów rozrywkowych z pogranicza klasy B i C, która w swej przesadzie i widowiskowości zainspirowała Hollywood i doprowadziła do wielu aktorskich i reżyserskich transferów z Australii do Kalifornii.
Czy „Furiosa” powtórzy sukces filmu „Mad Max: Na drodze gniewu” z 2015 roku?
Trzecia część z 1985 r., gdzie obok Mela Gibsona zagrała piosenkarka Tina Turner, wywołała przesyt i ulgę, że to już koniec serii, która w oczach wielu zatraciła swój wyrazisty aussie-postapo styl. Zarazem kino tak bardzo się zmieniło przez te trzy dekady, jakby ktoś zestawił kasetę VHS z płytą Blue-ray. Zastanawiano się, czy 70-letni reżyser to udźwignie? Tymczasem George Miller po raz drugi w życiu nakręcił (pod tym samym tytułem!) jeden z najbardziej wpływowych filmów akcji dekady, mieszając nowoczesne i odskulowe techniki filmowe, sięgając po zoomy, praktyczne efekty specjalne, noc amerykańską, montażowe zabawy klatkażem i inne bajery sprzed lat, Miller pokazał, co to znaczy postmodernizm. „Mad Max: Na drodze gniewu” z Charlize Theron i Tomem Hardym rozpoczął w zasadzie nową epokę. Kino rozrywkowe nie było już potem takie samo.
Czytaj więcej
Czy pokazana na festiwalu w Cannes piąta część opowieści z cyklu „Mad Max”, już oczywiście bez Mela Gibsona, stanie się wielkim przebojem lata?
Zaraz zapowiedziano kontynuację odświeżonego cyklu, ale Miller długo się do niej zbierał. Nie pomogła pandemia, poboczne projekty (źle przyjęte „Trzy tysiące lat tęsknoty” z 2022 r.), aktorzy zaczęli się starzeć i w konsekwencji trzeba było odmłodzić obsadę. Minęła niemal dekada, wszyscy jednak oczekują, że Miller znów wymyśli proch. Niestety, nie wymyślił. Uznał za to, że trzeba powtórzyć recepturę z 2015 r., tylko dać wszystkiego więcej i zrobić to mocniej.
Wszystkim wyszłoby na dobre, gdyby „Furiosa” została podzielona na dwie części
Przez pierwszą godzinę 150-minutowego seansu ten nadmiar jest zaletą, przez następne półtorej już wadą. „Furiosa” jest za długa, jej fabuła zbyt obszerna, ze scenariusza wyzierają nieścisłości, wyścigów i pojedynków jest za dużo, a kulminacja przeciągnięta. Chyba wszystkim wyszłoby na dobre – producentom i widzom – gdyby powstały z „Furiosy” dwie filmowe części zamiast jednej.