– Przykro mówić, ale w Polsce coraz większy bajzel. Sami Polacy do tego doprowadzili: konstytucje, rewolucje, inne bajania. Tylko mateczka Rosja może zaprowadzić porządek i bronić mieszkańców, którzy chcą wyłącznie spokoju i Boga – mówi Robert Więckiewicz jako Iwan Dunin, rotmistrz armii nieprzyjaciela. Jest schyłek XVIII wieku, kraj pod naciskiem zaborców traci swoją państwowość. Na cmentarzysku narodowych marzeń „prawdziwi” polscy Sarmaci urządzają żałosny karnawał. W pijanym widzie bronią status quo: na przekór sprawiedliwości społecznej, dobru wspólnemu, nowoczesności.
Tylko na pierwszy rzut oka Paweł Maślona stworzył historyczny film o Kościuszce. „Kosem” reżyser wpisuje się zarówno w światowy trend rozliczania mitów na temat przeszłości, jak i w żywą w kraju dyskusję o pańszczyźnie. A badając nasze korzenie, bezlitośnie punktuje polski charakter narodowy.
Czytaj więcej
„Kos” Pawła Maślony, który wchodzi do kin 26 stycznia, to nie jest – jak sugerowałby tytuł – film o Tadeuszu Kościuszce ani też o insurekcji kościuszkowskiej. Ale na pewno „Kos” w sposób dosadny, momentami wręcz brutalny pokazuje, jak fatalne były relacje między szlachtą a chłopami w porozbiorowej Polsce na przedwiośniu 1794 r. I co ważne: jest ciekawie zrealizowanym kinem akcji.
Poza dobrem i złem
Amerykańscy i australijscy twórcy od dawna nie mają litości dla legend własnego dzieciństwa. Ekrany zalewa fala antywesternów, które nadają historii nowe barwy. W filmach braci Coen, Andrew Dominika, Taylora Sheridana, w „Psich pazurach” Jane Campion czy „Czasie krwawego księżyca” Martina Scorsese brakuje na Dzikim Zachodzie dobrego szeryfa. Panują chciwość, przemoc, nietolerancja. Prawo okazuje się zasłoną dymną dla wyzysku i systemowej przemocy, która pielęgnowana przez dekady, rzuca długi cień i na dzisiejsze społeczeństwo.