Szanse na tytuł największego przeboju lata ma nowy obraz Quentina Tarantino „Pewnego razu... w Hollywood". To historia upadającego gwiazdora z lat 60. i jego dublera, w których wcielają się Leonardo DiCaprio i Brad Pitt.
Nowe gangi Neapolu
Tylko to zdanie wystarczyłoby za reklamę, jednak PR-owcy posunęli się dalej – umiejętnie puścili w obieg informację, że Tarantino zrobił film o morderstwie, jakiego w domu Romana Polańskiego dokonała banda Mansona. Do tego doszła prośba, którą na festiwalu w Cannes wystosował do dziennikarzy sam reżyser, by nie zdradzali oni treści filmu.
Amerykanin wyjechał z Lazurowego Wybrzeża bez nagród, ale niezależnie od tego, jak „Pewnego razu... w Hollywood" ocenimy (ja akurat fanką tego filmu nie jestem), sale kinowe niewątpliwie wypełnią się po brzegi, a widzowie zobaczą, co zagrał nasz Rafał Zawierucha.
Największym konkurentem Tarantino do miana przeboju sierpnia będzie zapewne „Ból i blask" Pedro Almodóvara. Osobista spowiedź wielkiego hiszpańskiego mistrza. Film autoironiczny, bolesny, przejmujący. Ze znakomitą kreacją Antonia Banderasa, który wciela się w głównego bohatera – znanego reżysera przeżywającego twórczy i życiowy kryzys.
Innego typu wydarzeniem może stać się „Pavarotti" Rona Howarda. Reklamować tego filmu nie trzeba. Wystarczają te dwa nazwiska. Pavarotti to jeden z trzech wielkich tenorów końca XX wieku, a Howard jest laureatem dwóch Oscarów, twórcą „Okupu", „Pięknego umysłu", „Kodu da Vinci", „Frosta/Nixona".