Europa zarzuca Chinom protekcjonizm, nieuczciwą konkurencję na przykład w postaci subwencjonowania przemysłu, nikłe ograniczenia klimatyczne, ryzyka dotyczące bezpieczeństwa produktów wysokich technologii. Przez długie lata pracował pan w Pekinie, jak to wygląda od tamtej strony?
Chińczycy patrzą na budowanie swojej konkurencyjności zupełnie inaczej niż Zachód, Europa i Ameryka. Uważają, że wszystkie chwyty są dozwolone, szczególnie dla kraju na dorobku, jakim są Chiny. Włączają w to subsydiowanie właściwie każdego etapu produkcji na przykład samochodów elektrycznych. Uważają, że jest to w porządku, że każdy powinien używać wszelkich możliwych sposobów, żeby wygrywać z innymi. Zżymają się, kiedy słyszą o protekcjonizmie amerykańskim czy europejskim, który ich zdaniem jest tylko ochroną przed osiągnięciami chińskiej konkurencyjności.
A nie jest?
Zachód ma dużo racji, kiedy twierdzi, że przewaga konkurencyjna nie jest efektem geniuszu chińskich firm. Jego zdaniem bierze się on z efektów skali, ale również z subsydiów wartych grube miliardy dolarów. Czyli zachodnie firmy nie konkurują z chińskimi odpowiednikami, tylko z chińskim państwem. W Chinach na przykład działa ponad 500 producentów samochodów elektrycznych. Wszyscy są wspomagani przez lokalne rządy. Dostają teren pod fabryki prawie za darmo, mają dostęp do taniego finansowania od lokalnych banków i państwowych funduszy inwestycyjnych, korzystają z ulg podatkowych, a pensje pracowników są utrzymywane na niskim poziomie, bo robotnicy nie mają prawa do strajków. Pole do konkurencji z Zachodem po prostu nie jest równe. Ale trzeba również pamiętać, że jednak Chinom udała się polityka przemysłowa. Kiedy Zachód zastanawiał się nad losem swojego np. przemysłu samochodowego, Chińczycy robili swoje i z rozmachem inwestowali w nowe przemysły, tam gdzie konkurencja ze strony zasiedziałych firm jest o wiele mniejsza. I doszli do tego, że np. koszt wyprodukowania baterii elektrycznej do samochodów w Chinach jest o prawie 40 proc. niższy niż na Zachodzie.
To kto nie ma racji: Zachód czy Chiny?
Zachód ma dwa powody do protekcjonizmu, mam nadzieję, że tylko tymczasowego. Po pierwsze, Chiny po prostu nie prowadzą rynkowej gry na zachodnich zasadach. A po drugie, rzeczywiście przespał ten moment, kiedy powinien stać się bardziej konkurencyjny, inwestować w nowe przemysły nawet za cenę kanibalizacji starej bazy przemysłowej. Tutaj dużą winę ponoszą Niemcy, którzy zaspali, jeśli chodzi o przemysł motoryzacyjny, chociaż nie tylko. Dlatego Zachód musi dać sobie trochę czasu, żeby mieć jakąkolwiek szansę na to, aby do tej walki powrócić.
Na razie pomysłem są np. cła dotyczące samochodów elektrycznych. Czy to pana zdaniem dobra droga?
Cła generalnie są niekorzystne, stanowią barierę dla handlu i są kosztem dla konsumentów. Ale są też momenty, w których są potrzebne. Zachód popełnił błąd, przegapił ogromną rewolucję motoryzacyjną. Byłem w zeszłym tygodniu w Pekinie, gdzie już prawie połowa samochodów to auta elektryczne. Przyszłość tam już się wydarzyła. Więc naprawdę musimy sobie dać trochę czasu, żeby zbudować swoje muskuły technologiczne. Nie możemy też być naiwni, nie możemy pozwolić na deindustrializację Zachodu, bo gdybyśmy teraz byli naiwnymi zwolennikami wolnego handlu, to Chiny by przejęły cały przemysł samochodowy. Doszłoby też do upadku większości innych przemysłów. Chiny muszą prowadzić ekspansję, eksport jest właściwie jedynym motorem ich wzrostu.
Co to znaczy?
Pierwszy silnik wzrostu, konsumpcja wewnętrzna, rośnie bardzo wolno, bo Chińczycy nie mają ochoty wydawać pieniędzy, bo boją się o swoją pracę oraz tracą na trwającym krachu na rynku nieruchomości. Drogi silnik też słabo działa, bo Chińczycy już przeinwestowali, jeżeli chodzi o infrastrukturę. Budowa kolejnej autostrady między Pekinem i Szanghajem czy szybkich kolei donikąd nie ma sensu. Pozostaje im więc tylko eksport. Jeżeli Zachód nie będzie go chciał, to gospodarka chińska jeszcze bardziej spowolni. I nie będzie miała szans osiągnąć narzuconego przez partię 5-proc. wzrostu PKB.