Trudno mi uwierzyć, by zwolenników niedzielnego handlu mobilizowała obawa, że pewnej niedzieli będą przymierać głodem. Nie dzisiaj, gdy chyba w każdym miejscu Polski w świątecznie dni można znaleźć sklepy, które jako rodzinne biznesy albo świadczące inne usługi są wyłączone spod zakazu. W dodatku, choć wywołuje on pewne niedogodności, jest dużo mniej uciążliwy niż kiedyś. Pandemia przyniosła bowiem gigantyczny rozwój internetowej sprzedaży, w tym zwłaszcza e-handlu spożywczego. Widać to szczególnie w dużych miastach, gdzie coraz więcej sklepów oferuje dostawę do domu i jak grzyby po deszczu wyrastają „dark stores", czyli sklepy-magazyny, które okolicznym mieszkańcom dostarczają codzienne zakupy zamówione przez internet.

W rezultacie mleka, chleba, a także alkoholu w niedzielę nam nie zabraknie, choć może ich kupno będzie wymagało ciut więcej wysiłku niż na co dzień. To samo dotyczy innych towarów, które – na czele z książkami, sprzętem RTV i AGD – coraz częściej kupujemy przez internet, podobnie jak meble, buty, odzież, kosmetyki i lekarstwa. Owszem, wiele osób chce ubranie przymierzyć, ale tu pomaga przewaga e-sklepów, jaką jest możliwość zwrotu towaru.

Sądzę, że w przypadku bardzo wielu ludzi prawdziwym powodem tęsknoty za swobodą niedzielnego handlu jest fakt, że zakupy stały się atrakcyjnym sposobem spędzania wolnego czasu. Pamiętam, że wprowadzając ograniczenia w liczbie handlowych niedziel, politycy argumentowali, iż w ten sposób nie tylko pracownicy, ale i klienci sklepów będą mieli więcej czasu na wspólne spacery z bliskimi, spotkania towarzyskie, na kulturę. Tyle że dla wielu z nas najlepszą formą spędzania czasu z rodziną jest wspólny wypad do centrum handlowego (które często zapewnia różne atrakcje kulturalne) połączony z „rodzinnym obiadem" w którejś z tamtejszych restauracji.

Narzucone przez pandemię lockdowny i ograniczenia sanitarne sprawiły, że zakupy w centrum handlowym, w dużym markecie spożywczym czy budowlanym bardziej niż kiedyś zaspokajają też naszą potrzebę życia społecznego. Szczególnie dla osób samotnych, które zdalna praca wyłączyła z życia biurowego, to często jedyny sposób na kontakt z innymi. I to taki, który nie wymaga poniesienia kosztów.

A co z pracownikami sieci handlowych? Dla części z nich – w tym coraz częściej zatrudnianych w handlu imigrantów zarobkowych – praca w niedziele to cenna okazja do większych zarobków. A pozostali? No cóż, niedawno cytowane w „Plusie Minusie" badania zespołu prof. Przemysława Sadury pokazują, że szczególnie młode pokolenie, mocno indywidualistyczne i coraz bardziej zlaicyzowane, dalekie jest od wspólnotowości i solidarności. Sami nie będą „dnia świętego święcić" i nie chcą rezygnować z wygody tylko po to, by pracownicy sklepów mieli wolne niedziele. Tym bardziej widząc, że i tak sieci handlowe na wyścigi wymyślają sposoby obejścia zakazu handlu, który w ten sposób stał się nieżyciowy.