– Pesymistyczne oczekiwania w odniesieniu do inwestycji wynikają z takich czynników, jak wzrost niepewności dotyczący perspektyw popytu w kraju i za granicą, inflacji, w tym cen dóbr kapitałowych i energii elektrycznej, dostępności nośników energii oraz wysokich nominalnych stóp procentowych. Do niskich prognoz przyczynia się także brak środków europejskich z Krajowego Planu Odbudowy – tłumaczą ekonomiści z Banku Millennium.
Głównym czynnikiem, który będzie tłumił wzrost konsumpcji, jest inflacja, która powoduje erozję siły nabywczej dochodów gospodarstw domowych. Większość ekonomistów zakłada bowiem, że wzrost płac nie dotrzyma kroku wzrostowi cen. Tak na rynek pracy wpłynie spowolnienie gospodarcze, bo wzrost bezrobocia – w świetle prognozy uczestników naszego konkursu – będzie znikomy. Spadkowi konsumpcji zapobiegnie jednak polityka rządu, m.in. wakacje kredytowe, dodatek węglowy, zamrożenie cen energii do pewnego poziomu zużycia, podwyżka płacy minimalnej.
Prezes dotrzyma słowa
Ekspansywna polityka fiskalna jest jednak powszechnie wskazywana jako czynnik utrwalający inflację. – Zmiany w podatkach i wydatkach wydają się w swojej strukturze mocno proinflacyjne – nawet gdyby były neutralne dla deficytu, to przesuwają one pulę pieniędzy w kierunku gospodarstw domowych o wysokiej skłonności do konsumpcji – tłumaczy Piotr Kalisz, główny ekonomista banku Citi Handlowy.
Obecnie uczestnicy naszej rywalizacji przewidują, że w najbliższych trzech kwartałach inflacja nad Wisłą wyniesie średnio 16 proc., zamiast 13 proc., jak oceniali w lipcu. W całym 2023 r. wskaźnik cen konsumpcyjnych (CPI) rosnąć ma średnio w tempie 12,5 proc., zamiast niespełna 10 proc. Oprócz ekspansywnej polityki fiskalnej do tej zmiany prognoz przyczynił się większy od oczekiwanego wzrost inflacji we wrześniu (do 17,2 proc. rok do roku). Ekonomistom do myślenia dał przede wszystkim skok tzw. inflacji bazowej, nieobejmującej cen energii i żywności, do około 10,7 proc., z 9,9 proc. w sierpniu. To bowiem sugeruje, że inflacja się utrwala, a firmy wciąż nie mają problemu z przenoszeniem rosnących kosztów na ceny swoich towarów i usług.
Jakub Rybacki, kierownik zespołu makroekonomii w Polskim Instytucie Ekonomicznym
Prognozy formułowane przez ekonomistów po III kw. wskazują, że dwucyfrowa inflacja utrwali się w horyzoncie roku. W najbliższych miesiącach wyniki mają oscylować średnio wokół 17–18 proc. Jednocześnie prognozy są bardzo rozbite – wahają się od 13 do 23 proc. Dlaczego nie potrafimy dziś dokładnie określić, jaka czeka nas inflacja?
Po pierwsze, przez ostatni rok inflacja zaskakiwała praktycznie co miesiąc. Wzrost cen dotyczy obecnie bardzo szerokiej gamy produktów i usług – około 70 proc. cen rośnie o ponad 10 proc. rok do roku. Wiemy, że spowolnienie gospodarcze powinno obniżyć ten odsetek, jednak trudno jest określić, kiedy to nastąpi. Szczególnie, że firmy po raz pierwszy będą się borykały z tak znaczącym wzrostem kosztów energii.
Po drugie, wiele będzie zależało od Urzędu Regulacji Energetyki. W grudniu poznamy jego decyzje dotyczące cen elektryczności i gazu – niewiadomą jest zarówno sama decyzja, jak i to, jak GUS uwzględni we wskaźniku inflacji ewentualne zróżnicowanie cen prądu w zależności od zużycia. Z kolei skala podwyżek cen zależy od negocjacji między koncernami energetycznymi, regulatorem oraz członkami rządu. Proces ten jest niejawny. Równolegle URE systematycznie zatwierdza kolejne podwyżki w ciepłownictwie. Decyzje na tym rynku są trudne do śledzenia i analizy.
Analitycy oczekują, że inflacja utrzyma się na wysokim poziomie pomimo głębokiego spowolnienia. Prognozy wskazują, że w I kwartale 2023 r. PKB skurczy się o 0,8 proc. rok do roku, a w całym przyszłym roku wzrost będzie mizerny. Duża część ekonomistów oczekuje przy tym gwałtownego załamania inwestycji.
Czy taki pesymizm ma uzasadnienie? Badania PIE i BGK wskazują, że prawie 40 proc. firm podjęło już działania służące zmniejszeniu zużycia energii, a kolejne to planują. Są to głównie średnie i duże przedsiębiorstwa, które działają w przemyśle i budownictwie. Efekty widzieliśmy już w II kwartale, gdy nakłady inwestycyjne wzrosły o około 6 proc. rok do roku. Uważamy, że takie inwestycje będą powtarzały się w kolejnych kwartałach, co ograniczy skalę spowolnienia, a w dłuższym horyzoncie także wzrost cen.
Większość prognoz dalej zakłada minimalny wzrost stopy bezrobocia – według analityków będzie ona oscylowała wokół 5 proc. Uzasadnienia szukać można w tym, że liczba zwolnień grupowych, które obserwowaliśmy w czasie wakacji, była zdecydowanie niższa niż w poprzednich dwóch latach. Instytut Randstad wskazuje z kolei, że pracownicy dalej płynnie zmieniają zatrudnienie. Chociaż niewątpliwie czeka nas trudny okres, to wydaje się, że jego główną konsekwencją będzie spadek zamożności gospodarstw domowych. Bieżące dane sugerują, że wciąż jesteśmy w stanie uniknąć dużych kosztów społecznych.