Ostatnie przed wakacjami posiedzenie Rady Polityki Pieniężnej było niemal dwa miesiące temu. Zakończyło się podwyżką stopy referencyjnej NBP o 0,5 pkt proc., do najwyższego od 2005 r. poziomu 6,5 proc. Podwyżka była mniejsza od czterech poprzednich, co szef NBP Adam Glapiński tłumaczył oznakami spowolnienia gospodarczego.
Zaznaczył też, że nowe prognozy analityków z NBP pozwalają oczekiwać, że cykl podwyżek stóp procentowych dobiega końca. Te oraz kolejne wypowiedzi prezesa Glapińskiego – przede wszystkim ta nieformalna, wygłoszona na sopockim molo – zdeterminowały oczekiwania ekonomistów co do wyników wrześniowego posiedzenia Rady. Zdecydowana większość z nich uznała, że sternicy polityki pieniężnej w najbliższą środę podniosą stopę referencyjną o 0,25 pkt proc., do 6,75 proc.
Nic nowego
Na te oczekiwania teoretycznie wpłynąć mogły dane GUS opublikowane w środę, wedle których inflacja w sierpniu wyniosła 16,1 proc. r./r .po 15,6 proc. w lipcu. To wynik, który przebił nawet skrajne szacunki ankietowanych przez nas ekonomistów. Przeciętnie oczekiwali oni spadku inflacji do 15,5 proc. To oznacza, że różnica między rzeczywistym a oczekiwanym wzrostem cen konsumpcyjnych była najwyższa od kwietnia br. Wtedy zaś RPP na takie zaskoczenia zdecydowanie reagowała.
Część ekonomistów oceniła po tej publikacji, że RPP będzie w środę wybierała między podwyżką stopy referencyjnej o 0,25 pkt proc. lub o 0,50 pkt proc., a nie między podwyżką o 0,25 pkt proc. lub wcale. W praktyce jednak przeciętne prognozy formułowane już po wstępnym szacunku inflacji są takie same, jak te formułowane wcześniej: zakładają podwyżkę o 0,25 pkt proc.