Z oficjalnych informacji wynika,że Rosjanie przejęli tylko kilka lotnisk na terenie Ukrainy – w tym w Hostomelu i Winnicy. Z czego wynika taka taktyka?
Rzeczywiście, może to dziwić osoby cywilne. Ale istnieje potrzeba zachowania części infrastruktury dla potencjalnego zapewnienia w przyszłości kolejnych etapów operacji, które gdzieś w głowie Putina i jego najbliższego otoczenia istnieją, i to w różnych algorytmach.
Należy zakładać, że grupy, które mają za zadanie opanować niektóre kluczowe i strategiczne lotniska, szykują się do opanowania lotnisk dobrze zachowanych, tak by mógł tam wylądować w pierwszym rzucie desant, w drugim żołnierze ze sprzętem, kolejno wsparcia oraz grupa trwałego lub czasowego zabezpieczenia. Śmigłowce, dalej samoloty transportowe i uzbrojone. Na tych, które zostały zniszczone, prawdopodobnie wystąpił silny opór oraz znajdował się skuteczny sprzęt i system obrony przeciwlotniczej. Dlatego wiele z nich wytypowano jako te, które w pierwszej kolejności trzeba unieszkodliwić lub zniszczyć.
Na lotnisku w Kijowie i we Lwowie zostały cztery samoloty węgierskiej linii Wizz Air. Na razie nie zostały uszkodzone, a prezes Wizz Air mówi, że będzie starał się je ewakuować, kiedy tylko będzie to możliwe. Czy sądzi pan, że jest to realne?
Jeśli ktoś myśli takimi kategoriami, to nie ma pojęcia o tym, co dzieje się dzisiaj w Ukrainie. Start tego typu maszyn będzie ostatni w ich życiu. Maszyn nie szkoda, ale szkoda ludzi, którzy będą na ich pokładach, bo gdyby rzeczywiście wystartowały, to będą załadowane na full. Groziłoby to katastrofą w komunikacji powietrznej. Co może się wydarzyć, kiedy samolot cywilny wleci w przestrzeń, gdzie toczy się wojna i trafi go rakieta, doświadczyły już linie Malaysian Airlines. Rosjanie nie zdobyli się wtedy na jakiekolwiek wyjaśnienie. I nie mam złudzeń, że pojawienie się w przestrzeni powietrznej samolotów cywilnych byłoby kolejną okazją do PR-owskiego zagrania Rosjan, że Ukraińcy znów zestrzelili samolot pasażerski.