Syntetyczne kamienie to obecnie wciąż mniej niż 1 proc. wartości sprzedaży diamentów – podaje Morgan Stanley. Jednak rynek ma ogromne perspektywy, za rok wart ma być już nawet 1 mld dol.
Dlatego jubilerzy coraz śmielej zerkają w tym kierunku. Jak ustaliła „Rzeczpospolita", jest wśród nich także polska sieć W.Kruk. – To ciekawe zjawisko, na świecie w branży jubilerskiej dużo się o tym mówi, dlatego nas również to zainteresowało – mówi nam Grzegorz Pilch, prezes VRG, właściciela sieci. – Podchodzimy do tego ostrożnie, w tym roku spróbujemy z taką ofertą, a o jej przyszłości będziemy decydować w oparciu o to, jak polski rynek zareaguje na ten produkt – dodaje.
Czytaj także: Pierwszy taki proces. Inwestorzy nabrani na diamenty
Cuda z laboratorium
Syntetyczne kamienie mają takie same właściwości jak naturalne, powstają w wyniku tych samych procesów, czyli wielkiego ciśnienia i wysokich temperatur oddziałujących na grafit. Mają jednak znacznie mniej zanieczyszczeń i skaz. Gdy kilka lat temu pierwsze pojawiły się na rynku, wcale nie były tańsze od naturalnych i kosztowały 5–6 tys. dol. za karat. Teraz ich cena jest ok. 30–40 proc. niższa od naturalnych, choć zależy też od rodzaju kamienia i jego wielkości. Wynosi jednak zazwyczaj 3,5–4 tys. dol. za karat, choć pod koniec 2018 r. na rynku pojawiły się kamienie spółki z grupy De Beers w cenie ok. 800 dol. za karat. Syntetyczne diamenty nie mają oczywiście nic wspólnego ze znanymi już od dawna cyrkoniami. De Beers to największy producent biżuterii z brylantami na świecie. Alrosa, lider ich wydobycia, także działa już na rynku syntetycznych kamieni.