O „sprzedaży pewnej ilości walut obcych za złote” NBP poinformował około godz. 17:30. Dokonał jej jednak prawdopodobnie sporo wcześniej. Wyraźne umocnienie złotego rozpoczęło się po godz. 14. W ciągu około dwóch godzin kurs euro zmalał z ponad 4,80 zł do niespełna 4,70 zł. To mniej więcej poziom z poniedziałku. Po godz. 18 euro znów jednak kosztowało 4,74 zł.
Wtorkowe osłabienie złotego sprawiło, że chwilowo euro było najdroższe od 2009 r., czyli globalnego kryzysu finansowego. Jeszcze w połowie lutego, zanim na rynkach finansowych zaczęto się poważnie obawiać ataku Rosji na Ukrainę, euro kosztowało około 4,50 zł. To oznacza, że w dwa tygodnie złoty stracił na wartości niemal 6 proc.
Niedługo przed tym, zanim przyznał się do interwencji na rynku walutowym, NBP wydał komunikat, w którym podkreślał, że „obserwowana w ostatnich dniach deprecjacja złotego nie jest spójna z fundamentami polskiej gospodarki, ani też z kierunkiem prowadzonej polityki pieniężnej NBP”. Bank centralny dodał, że „posiada adekwatny poziom rezerw walutowych oraz dysponuje odpowiednim zestawem instrumentów, aby przeciwdziałać negatywnym tendencjom na rynku finansowym i walutowym”.
NBP odniósł się do rozpoczęto w październiku cyklu podwyżek stóp procentowych. Od tego czasu główna stopa procentowa w Polsce wzrosła z 0,1 do 2,75 proc., co ma zapobiec utrwaleniu się inflacji na podwyższonym poziomie. Osłabienie złotego działa w przeciwnym kierunku: podnosi ceny towarów z importu i tym samym podwyższa inflację.
Bank centralny, który ma za zadanie „dbać o wartość pieniądza”, zapewnił, że jest gotów w każdej chwili reagować na nadmierne wahania kursu złotego, które mogłyby negatywnie wpływać na skuteczność realizowanej przezeń polityki pieniężnej.