Tymczasem polskie MSZ w nocie dyplomatycznej do swojego odpowiednika na Białorusi zaoferowało (po dwóch tygodniach otaczania uchodźców kordonem) pomoc humanitarną – rzeczową. Chce wysłać m.in.: namioty, łóżka, śpiwory, koce, pościel, a w razie potrzeby żywność i leki. – Decyzja jest po stronie białoruskiej, ciężarówki są gotowe, mogą wyjeżdżać w każdej chwili – mówił wiceszef MSZ Marcin Przydacz.
Fundacja Ocalenie twierdzi jednak, że migranci są pozbawieni dostępu do lekarzy i prawników, choć wśród nich mają być osoby chore. Pogranicznicy i żołnierze odgrodzili odcinek do granicy kordonem i utrudniają kontakt z migrantami nawet poprzez megafony. – Pytani, czy jest potrzebny lekarz i czy są wśród nich chorzy, potwierdzili – podają działacze fundacji. Wicemarszałek Senatu Gabriela Morawska-Stanecka sygnalizowała, że na miejscu są osoby w cywilu, które pytane, z jakiej są służby, nie chciały się przedstawić. – Funkcjonariusze i żołnierze, którzy pełnią służbę, prowadzą tam działania, zawsze są w mundurach – odpiera zarzut Anna Michalska, rzeczniczka KG Straży Granicznej.
Nie tylko Polska, ale i sąsiednie kraje uważają, że za akcją z migrantami stoi Łukaszenko. Premierzy Litwy, Łotwy, Estonii oraz Polski we wspólnym oświadczeniu wskazują, że kryzys zaplanował i zorganizował reżim Łukaszenki, apelują, by „odciąć szlaki nieuregulowanej migracji". „Wykorzystywanie imigrantów w celu zdestabilizowania sąsiadujących państw stanowi wyraźne naruszenie prawa międzynarodowego i kwalifikuje się jako atak hybrydowy przeciwko Litwie, Łotwie i Polsce, a tym samym przeciwko całej Unii Europejskiej" – napisali.
Według Fundacji Ocalenie 32 z koczujących imigrantów zadeklarowało, że są Afgańczykami i jeszcze w piątek ustnie złożyło wnioski o ochronę międzynarodową, wypełnili też pełnomocnictwa. Straż Graniczna wniosków w tej formie nie honoruje, bo uważa, że imigranci wciąż są po stronie białoruskiej.
Jest i inny problem – mówią nam nieoficjalnie pogranicznicy. Nielegalni imigranci, którzy dostają się do Polski przez zieloną granicę, przybywają bez dokumentów, i to norma (może to dotyczyć także koczujących na granicy). – Albo nie mają paszportów, albo organizujące ich przemyt grupy przestępcze każą im je niszczyć – twierdzą funkcjonariusze SG.
Kwestią kluczową jest ustalenie tożsamości cudzoziemca. – Potwierdzamy ją przez ambasady lub konsulaty w ich krajach. A cudzoziemca decyzją sądu umieszczamy w ośrodku – tłumaczy Anna Michalska. Z doświadczenia SG wynika, że migranci czasem podają się za kogoś innego, bo np. mają zakaz wjazdu do UE, pokazują fałszywe dokumenty.