Wakacje w trybie „slow” stają się coraz szybsze

Część gości chce przyjechać na wieś, ale ładną, pachnącą, która będzie dobrze wyglądać na zdjęciach na Instagramie. I która skupi wszystkie swoje siły, by służyć ich wypoczynkowi. „Spotkanie z nowymi osobami, które pojawiły się u nas w rezultacie pandemii, to było dla nas nowe doświadczenie. Nowe i trudne".

Publikacja: 27.11.2020 18:00

Gospodarstwo „Dalej Nie Idę” w Budzie Ruskiej nad Czarną Hańczą prowadzą Małgorzata Snarska-Nieznańs

Gospodarstwo „Dalej Nie Idę” w Budzie Ruskiej nad Czarną Hańczą prowadzą Małgorzata Snarska-Nieznańska wraz z mężem Piotrem

Foto: Archiwum

Małgorzata razem z mężem Piotrem mieszkają w Budzie Ruskiej nad Czarną Hańczą, świadomie zrezygnowali z wielkomiejskiego pędu, pracy w korporacji i oferują na wynajem całoroczne butikowe ekologiczne domki pod szyldem „Dalej Nie Idę". Współpracują też z lokalnymi dostawcami i innymi gospodarzami w duchu ekonomii współpracy. Katarzyna i Grzegorz również mają za sobą korporacyjną przeszłość, od kilku lat w swojej Koziej Farmie Złotna wracają do „źródeł, do czystej, nieskażonej chemią zdrowej żywności". Hodują kozy, z ich mleka wyrabiają sery farmerskie, jogurty, kefiry. A także wynajmują dwa komfortowe pokoje w ramach agroturystyki. Agnieszka prowadzi kameralny pensjonat Zagroda Kuwasy w Woźnejwsi. Pod swoją strzechą oferuje m.in. „bezkresne zielone przestrzenie i tajemnicze przedwieczorne mgły nad łąkami", „ciepło kominka i dobrą energię drewnianych wnętrz", „kontakt z końmi, psami i innymi zwierzakami". Agata (imię zmienione) z pomocą męża i rodziny od dwóch lat realizuje swoje największe marzenie: wynajem dwóch domków na skraju lasu w małej nadmorskiej mieścinie. Aleksandra od dawna podróżowała do takich miejsc: na uboczu, blisko natury, ze swojskim klimatem, w 2017 r. założyła z mężem i grupą znajomych portal rezerwacyjny Slowhop.com (sama również wynajmuje agroturystycznie swój dom).

Wszyscy mówią właściwie to samo: ich goście to ludzie w różnym wieku, przyjeżdżają z dziećmi (także nastolatkami), znajomymi albo rodzicami, głównie z dużych miast. Uciekają z Warszawy, Krakowa, Poznania, Gdańska, Wrocławia czy Śląska na wieś, bo szukają kontaktu z naturą, chcą się wyciszyć i dotknąć jakiejś nieznanej prawdy. Przywożą ze sobą rowery, kijki do nordic walkingu, ciuchy do biegania, na miejscu wynajmują kajaki i ruskie banie, kupują lokalne sery, przetwory, wędliny. – Nasi goście chcą albo aktywnie spędzić czas, albo zaszyć się z książką, pograć w gry planszowe, odpocząć – wyjaśnia Małgorzata. – To są osoby, które wiedzą, gdzie jadą i po co, zależy im na interakcji, bliskości przyrody, wspólnym spędzaniu czasu. Mają tego wszystkiego świadomość.

Moi pozostali rozmówcy również odmieniają to słowo przez wszystkie przypadki. Bo świadomość to jeden z filarów filozofii podróżowania w stylu slow.

Wieś sielska, pachnąca

Naszym gościom zależy na interakcji z nami, nieraz wspólnym biesiadowaniu. Ale nie w formie imprezowej, tylko takim po prostu byciu tu i teraz – mówi Małgorzata. Agnieszka dodaje, że z roku na rok coraz więcej jest gości, którzy mają wspólny mianownik: umiłowanie przyrody, ciekawość okolicy, otwartość na ludzi i nowe doświadczenia. W Koziej Farmie Złotna zjawiają się rodziny z dziećmi, najczęściej kilkuletnimi, ale czasem nawet nastolatkami, przyciągają ich przede wszystkim kozy. – U nas nie ma siatek, ogrodzeń, można podejść, pogłaskać, objąć kózkę za szyję. Oprócz tego przyjeżdżają pary w różnym wieku, chcące oderwać się od miasta, od pędu, konsumpcji. Po prostu chcą zanurzyć się w naturę, pobyć na prawdziwej wsi, no i oczywiście posmakować naszych serów.

– Działam krótko, więc nie mogę wybrzydzać. Ale jak już będę mogła, to będę bardziej dobierała gości. Moim marzeniem jest, żeby ludzie przyjeżdżali do nas świadomie. Świadomie. Bo podoba im się to miejsce, cisza, spokój i to, co im oferujemy. Ale tak się na razie nie dzieje, w sezonie przyjeżdżają ludzie, którzy są nastawieni stricte na to, żeby leżeć cały dzień na plaży, zjeść rybę, a wieczorem wypić piwko na deptaku przy głośnej muzyce. Czyli szukający jarmarczności. A ja jej chcę uniknąć – opowiada Agata. Dlatego filozofię podróżowania w stylu slow rozumie tak, że gdy się wyjeżdża, to z pełną świadomością, gdzie i po co, z ciekawością i szacunkiem do danego miejsca. A gdy jest się gospodarzem – sprawiać, żeby człowiek poczuł się jak u siebie. – Koncept jest taki, że ma być po prostu miło. Są ludzie, którzy to czują – dodaje. Ale nie wszyscy, o czym już przekonała się Aleksandra przy okazji prowadzenia portalu rezerwacyjnego. – Słuchamy gości i gospodarzy, bo jesteśmy punktem reklamacyjnym dla obu stron. I słyszymy rzeczy, o których nie mieliśmy wcześniej zielonego pojęcia.

Pierwsi skarżą się na muchy (jeśli u gospodarzy lub po sąsiedzku są zwierzęta), komary (zwłaszcza gdy jest woda w okolicy), myszy i nornice (po żniwach szukają schronienia na zimę). Zresztą zastrzeżenia zdarzają się do większych zwierząt; nie tyle do samej ich obecności, co ich anturażu: zapachu, odchodów, no i właśnie – much. Aleksandra pamięta, że oberwało się również zaskrońcom w pobliżu jej domu („goście krzyczeli na całą wieś"), a nawet... śpiewającym o poranku ptakom. Kością niezgody stają się ponadto dźwięki gospodarskie – przecież prace na roli nie zatrzymują się wtedy, kiedy przyjeżdżają letnicy. W repertuarze skarg założycielka portalu Slowhop znajduje jeszcze skrzypiącą podłogę w drewnianym domu i opinię o klimacie społecznym rodem z filmów Smarzowskiego. – Nie mam problemu z tym porównaniem, bo ono w pewnym stopniu oddaje prawdę. Z jednej strony: jezioro, spokój, miejsce przepiękne. Z drugiej – są w okolicy ludzie, którzy zaczynają dzień od „małpki". Taka opinia dobrze „filtruje" kolejnych gości. Przyjadą tylko ci, którzy akceptują tego „Smarzowskiego".

Konkluzja jest taka: część gości chce przyjechać na wieś, ale ładną, pachnącą, która będzie dobrze wyglądać na zdjęciach na Instagramie. I która skupi wszystkie swoje siły, by służyć ich wypoczynkowi. – Chcą tylko jej sielskiego wycinka: zieleni, świeżego powietrza, dobrego jedzenia. W ogóle nie biorą pod uwagę, że tu się toczy normalne życie – mówi Aleksandra. I podaje proste zależności: jeśli są zwierzęta, to i muchy, jezioro – komary, pola – myszy i maszyny rolnicze, drewniane podłogi – mogą skrzypieć. Stąd Slowhop przyjął zasadę pełnej transparentności. – Informujemy o wszelkich możliwych niedogodnościach, żeby ludziom uświadomić, że dajemy im nie tylko piękną opowieść o gospodarzu i wsi jak z bajki, ale też pełną świadomość, że wiejska rzeczywistość to nie jest czysta sielanka.

U Agaty z niedogodności odchodzą roboty gospodarskie. – W miejscowościach bezpośrednio nad morzem nie ma pól uprawnych, dopiero 10–15 km dalej, w głąb lądu – wyjaśnia. – Oczywiście, niedogodnością są komary, ale to standard. Jak ktoś mi mówi: było super, ale gryzły, to co ja mogę na to odpowiedzieć? No i u nas nie ma i nie będzie idealnie przystrzyżonego trawnika, nie chcę mieć pola golfowego.

W Zagrodzie Kuwasy rzadko, ale zdarzają się goście, o których Agnieszka ze swoimi współpracownikami mówią: zabłąkani. – Są np. rozczarowani, że nie ma telewizora i nie mogą obejrzeć Ligi Mistrzów. A my możemy wtedy tylko powiedzieć: bardzo nam przykro, ale nie u nas. Jest masa innych miejsc, gdzie są tego typu atrakcje – wyjaśnia. Czasem niezręczności udaje się uniknąć zawczasu. Agnieszce pomaga w tym intuicja. Jeśli z tonu głosu czy e-maila wyczuwa, że się z gościem nie dogadają, bo szuka rozrywki, imprez do późna, głośnej muzyki itd., to uczciwie uprzedza: u nas jest cisza nocna o 22.00. – Dom z drewna ma swoje uroki, ale skutkiem ubocznym jest akustyka. A przecież nie chcemy przeszkadzać sąsiadom.

Agata ma do tego bardziej konkretne narzędzie: swoją własną listę opinii o gościach. – Jeśli ktoś chce przyjechać ponownie, a mam odnotowane, że zostawił straszny brud, to odpisuję, że mam termin zajęty – wyjaśnia. Co to znaczy straszny brud? – Nie wymagam, żeby goście zostawiali domek wysprzątany na błysk. Ale byłoby super, gdyby nie zostawiali w śmieciach zużytych podpasek czy prezerwatyw, czy, co gorsza, by ich nie wrzucali do toalety.

Branża gościnna

W Slowhopie kolejny punkt obowiązkowy to informacja, czy dom jest na wyłączność i gość widzi gospodarza tylko na dzień dobry i do widzenia, czy też mieszka się z nim pod wspólnym dachem. Zwłaszcza w tym ostatnim przypadku łatwo o przekroczenie granicy i nieporozumienia. – Zauważyliśmy, że często goście oczekują obsługi iście hotelowej, w duchu przekonania, że „klient nasz pan". A nasze miejsca to nie są hotele – mówi Aleksandra.

W turystyce slow nie może być o tym mowy. Raz, że kłóci się to z filozofią takiej formuły spędzania wolnego czasu. Dwa, to kameralne miejsca: kilka namiotów, ustronny dom na wyłączność, parę pokoi ze wspólną kuchnią, jadalnią, salonem. To oznacza, że ludzi jest mało – nie tylko gości, ale i „obsługi". Bazujące na idei slow turystyki gospodarstwa, zagrody i niewielkie pensjonaty prowadzi się zazwyczaj samemu, z małżonkiem bądź całą rodziną, ewentualnie jest ktoś do pomocy w kuchni bądź w sprzątaniu. Dlatego gospodarze nie są w stanie być na każde zawołanie gości, nie odprawiają „room serwisu" na bieżąco, a jeśli gotują – to zazwyczaj po wcześniejszym umówieniu, stały bufet jest rzadko gdzie.

W Koziej Farmie Złotna posiłki trzeba zamawiać dzień wcześniej. – Karmimy swojsko i naturalnie, co jest bardzo doceniane przez gości. Mimo to, szczególnie na początku naszej agroturystycznej przygody, zdarzyło się kilkukrotnie, że goście przyjechali z wycieczki zdziwieni, że nie ma obiadu czy kolacji – mówi Katarzyna. – Ewidentnie wynikało to z braku wiedzy, jaka jest specyfika takich gospodarstw, że to nie jest hotel, gdzie można w restauracji zamówić danie, kiedy się chce.

Największą frajdą jest dla nas złapanie kontaktu z gościem i obserwowanie, jak przestawia się z trybu „szybko" na tryb „powoli", jak oddycha głębiej, a oczy zaczynają mu błyszczeć podczas przytulania kozy lub głaskania konia.

Poza tym nie ma większych skarg, jeśli już – to ze strony turystów, którzy wpadają na chwilę, na degustację serów albo fraternizować się z kozami. – U nas nie ma siatek, ogrodzeń, można podejść, pogłaskać, objąć ją za szyję. I tu, muszę powiedzieć, zdarzają się dzieciaki, które mówią, że zapach jest nieprzyjemny. Albo boją się, że trafią na kozi bobek.

Trzeba też doczytać w ofercie albo dopytać, a przynajmniej nastawić się na to, że nie wszystko będzie pod ręką. I nie tyle chodzi tu o sklep nocny, aptekę czy pizzę z dostawą, co lokalne atrakcje: ruską bądź czarną banię, szlaki piesze i rowerowe, wypożyczalnię kajaków, gospodę z miejscowymi specjałami, a nawet dojście na plażę, jak ma to miejsce u Agaty. Jej domki leżą na skraju lasu, więc do morza trzeba przejść kilometr między drzewami, co nie wszystkim pasuje.

Punktem zapalnym bywa jeszcze czynnik zwyczajnie ludzki. Gospodarze mogą akurat mieć gorszy humor, być zmartwieni albo zirytowani. Albo urobieni po łokcie, muszą wstać skoro świt i załatwić multum spraw, więc nawet jeśli chcą codziennie siedzieć z gośćmi przy winie do drugiej w nocy i snuć opowieści o życiu, to po prostu mają świadomość dnia kolejnego. Albo mają swoje zasady, których – jak to w gościach – należy przestrzegać. Aleksandra: – To nie jest branża hotelarska, tylko tzw. hospitality. Czyli gościnności. Gospodarze bardzo pilnują, żeby to nie były relacje klient–usługodawca, tylko właśnie gość–gospodarz. A przecież jako gość przestrzegamy zasad gospodarza, to wynika z kultury osobistej. Bywa, że w regulaminie gospodarze proszą o chodzenie po domu w kapciach, segregowanie śmieci i nietrzaskanie drzwiami.

Katarzyna się pod tym podpisuje: – Staramy się, żeby gość był zadowolony, podstawą jest indywidualne, życzliwe podejście i dobra komunikacja. Ale jest dla nas oczywiste, że pewne zasady muszą być u nas respektowane, bo zapraszamy kogoś w nasze życie i obejście – mówi. Niesnaski, nieporozumienia czy niedomówienia dotychczas były rzadkością. Epidemia koronawirusa nieco to zmieniła.

All inclusive i bony

Wczesnym latem najpierw CBOS, a później PBS pytały Polaków, jak epidemia wpłynęła na ich plany urlopowe. W pierwszym badaniu co trzeci respondent przyznał, że koronawirus je zmienił, przy czym co dziesiąty całkowicie zrezygnował z wyjazdów wakacyjnych, reszta zmieniła jedynie cele tych podróży. „Warto też dodać, iż obawy przed zakażeniem się koronawirusem nie różnicują deklaracji respondentów dotyczących zmiany planów wakacyjnych, co może oznaczać, iż zmiany te spowodowane zostały raczej różnymi ograniczeniami wprowadzonymi przez władze w związku z epidemią" – podsumowują autorzy raportu. W drugim badaniu, zrealizowanym pod koniec czerwca na zlecenie Polskiej Organizacji Turystycznej, już 64 proc. respondentów deklarowało, że pandemia zmieniła ich plany.

– 80 proc. naszych użytkowników już wie, o co chodzi w takiej turystyce. Spotkanie z nowymi osobami, które pojawiły się u nas w rezultacie pandemii, to było dla nas nowe doświadczenie. Nowe i trudne – mówi Aleksandra z portalu Slowhop.com. Pytana o nieporozumienia z gośćmi odpowiada: – Wcześniej bardzo rzadko spotykaliśmy się z takimi sytuacjami. Były to bolesne, ale jednak pojedyncze przypadki. W tym roku sezon był trudny dla nas i naszych gospodarzy.

Jednak sami gospodarze tego sezonu nie oceniają wcale aż tak krytycznie. Do „Dalej Nie Idę" w tym roku zawitało trochę osób, którym plany wakacyjne pokrzyżował koronawirus. Małgorzata nie nazwałaby ich natomiast „gośćmi przypadkowymi". – I tak planowali do nas przyjechać, tylko ciągle odkładali to na później, bo mieli na liście dużo innych miejsc do odwiedzenia. A pandemia spowodowała, że nadarzyła się okazja – wyjaśnia. – To nie byli klienci opcji all inclusive, którzy oczekiwali obsługi hotelowej. Raczej tacy, co wyjeżdżając za granicę, wiedzą, czego szukają, gdzie chcą jechać, po co, czego chcą spróbować, co zwiedzić. Czyli wciąż ludzie, którzy lubią smakować życia w stylu slow – mówi. Nawet jeśli trafił się ktoś nie do końca zorientowany, na co się pisze, konfliktów udało się uniknąć. – U nas przychodzi gość i mówi: „Ależ ta krowa rano muczała, spać nie mogłem. Pogadałem z nią, próbowałem przekonać, żeby przestała. No ale nie chciała, co robić" – śmieje się gospodyni z Budy Ruskiej.

Agnieszka przyznaje, że zanim zelżały rządowe obostrzenia, nie miała pewności, jak pójdzie tegoroczny sezon. – Wiadomo było, że lato będzie inne niż dotąd, stąd miałam obawy, że przybędzie nam takich gości z wymaganiami, co wcześniej jeździli na all inclusive do Tunezji czy Egiptu – mówi gospodyni Zagrody Kuwasy. – Na szczęście tylko raz rzeczywiście trafiła się roszczeniowa ekipa. Zdecydowanie większość gości tego lata była wspaniała, doceniająca i wspierająca. Wiosenny lockdown sprawił, że zaczęliśmy dostrzegać proste rzeczy i czuć wdzięczność za to, że możemy pójść do lasu, wykąpać się w jeziorze, rozpędzić wzrok po zielonych łąkach.

Agata od niektórych gości słyszała wprost, że mieli jechać jak zwykle do hotelu, ale teraz się boją, wolą domek na uboczu, bez ryzyka, że się zakażą. Natomiast konkretne przykłady, jak to określa, „typowo covidowe" może podać dwa. – Wielopokoleniowa rodzina z dużego miasta, wzięli domki na kilkanaście dni. Po pierwszej nocy skrócili pobyt o tydzień, mówili, że im za głośno. A przy wyjeździe dziękowali, bo im się generalnie podobało. Tylko rodzice, państwo po siedemdziesiątce, wcześniej jeździli za granicę, mieli plażę pod nosem, a tu musieli dojść – opowiada o pierwszym. Drugi: gość chce podjechać pod sam domek, Agata prosi, żeby parkować przy bramie, na początku posesji. – A on na to: „Czy dostanę w związku z tym wózek do przewiezienia walizek?" – śmieje się Agata. – Ile miał do przejścia? Ze 30 metrów. Cóż, sezon rządzi się swoimi prawami. Katarzyna liczy na szybko w głowie. – W tym roku mieliśmy około 140 rodzin na wypoczynku, a są tylko dwa pokoiki – wyjaśnia. – W zdecydowanej większości gościliśmy bardzo świadomych klientów, wyjątki od reguły trafiły się dokładnie dwa. Ewidentnie ci goście nie trafili w nas, a my w nich – wyjaśnia gospodyni Koziej Farmy Złotna. – Wyraźnie czuć było, że przywiódł ich przypadek lub niedomówienie. Widać było, że to wcześniejsi klienci opcji all inclusive.

Czy to na pewno dla nas?

Co z hitem tegorocznego sezonu, czyli bonami turystycznymi? W „Dalej Nie Idę" nie były realizowane, bo „prawie w ogóle nie było o nie zapytań". W Koziej Farmie Złotna naliczono ich „ze trzy" – „nie było więc sensu brać się za formalności". Choć gospodarze nie wykluczają, że to się zmieni. Agata turystycznego 500+ dotąd nie akceptowała. I raczej nie zamierza. Boi się, po pierwsze, natłoku papierologii, po drugie: czy wirtualne, w dodatku dopiero obiecane pieniądze kiedykolwiek trafią do jej kieszeni. – Co, jeśli otrzymam bon, którego później nie wymienię na gotówkę? – pyta retorycznie. – Poza tym nie podoba mi się taka forma pomocy przedsiębiorcom. Duże hotele i pensjonaty, owszem, pewnie skorzystają. Ale branża turystyczna to też drobni przedsiębiorcy czy przewodnicy, którym Covid zrujnował życie.

Zagroda Kuwasy z kolei zgłosiła się do programu dopiero we wrześniu, wcześniej było za dużo roboty – tak jak wiele gospodarstw agroturystycznych w sezonie miała pełne obłożenie. Bo gdy tylko przyszła odwilż dla gospodarki i władze dały zielone światło dla wyjazdów urlopowych, do czego zachętą miał być właśnie bon turystyczny, portal Slowhop przeżył istne oblężenie. – Kiedy pojawiły się bony, nasi gospodarze mieli już praktycznie pełne obłożenie. Poza tym część podeszła dość nieufnie. Natomiast ci, którzy je wdrożyli, zrobili to wyłącznie jako ukłon w stronę gości, którzy o nie dopytywali – mówi Aleksandra. W efekcie Zagroda Kuwasy zrealizowała najwyżej pięć bonów. Co do tego, jaki będzie ten klient „bonowy", nie miała natomiast żadnych obaw. – Myślę, że te osoby, które do nas przyjeżdżają i tak miały zamiar to zrobić. A dzięki temu, że mają bon, mogą zrealizować nim część płatności. Dla gości jest to ułatwienie, a nam wszystko jedno.

Na większe zainteresowanie turystyką świadomą, zbalansowaną, bliższą lokalnemu środowisku wpłynął jednak nie tylko koronawirus, widmo ponownego zamknięcia granic, strach przed zakażeniem i ciaśniejsze budżety domowe. Jak już w maju zauważyła ekipa Slowhop.com, ta filozofia spędzania wolnego czasu coraz szybciej wchodzi do głównego nurtu. – Wiele osób trafia do nas dlatego, że turystyka slow staje się modna, piszą o niej gazety, blogi i portale internetowe, w mediach społecznościowych pełno jest zdjęć urokliwych domków i przepięknych opowieści – zauważa Aleksandra.

Ten idylliczny (czy raczej dziś już instagramowy) obrazek ma też swoją drugą stronę. A konfrontacja z nią może skończyć się różnie. Aleksandra podaje taki przykład: pani wcześniej jeździła do hoteli pięciogwiazdkowych na Malediwy, teraz chce przerzucić się na podróżowanie ze Slowhop, bo to trendy, coś nowego, a poza tym wokół niej „wszyscy tak robią". – Trafia więc np. na glamping (luksusowy kemping) do mongolskiej jurty. I albo wróci zachwycona, że mieszkała inaczej niż dotąd, w środku lasu, albo będzie oburzona, jak mogliśmy jej coś takiego zaoferować.

Nieporozumienia to dla obu stron nie tylko przykrość. Gospodarze odczuwają je również w swojej kieszeni. – W hotelu, gdzie jest na przykład 50 pokoi, jeśli ktoś zrezygnuje z rezerwacji albo w ogóle nie przyjedzie, to nie jest wielki problem.

W agroturystyce, gdzie jest góra kilka domków czy pokoi, już tak, bo gospodarz nie znajdzie gościa na ten termin – wyjaśnia Aleksandra. To, jej zdaniem, w dużej mierze wina tego, że staliśmy się pokoleniem Zalando, które żyje w przekonaniu, że po drugiej stronie jest tylko paczkomat i bezosobowy formularz zwrotu. W slow turystyce jest dokładnie na odwrót. – Istotą takiego podróżowania są relacje z ludźmi, uważność na drugiego człowieka i kultura osobista. W pogoni za trendem warto uświadomić sobie, czy korzystanie z takich slow miejsc jest tym, czego jako gość potrzebujemy i oczekujemy.

Małgorzata razem z mężem Piotrem mieszkają w Budzie Ruskiej nad Czarną Hańczą, świadomie zrezygnowali z wielkomiejskiego pędu, pracy w korporacji i oferują na wynajem całoroczne butikowe ekologiczne domki pod szyldem „Dalej Nie Idę". Współpracują też z lokalnymi dostawcami i innymi gospodarzami w duchu ekonomii współpracy. Katarzyna i Grzegorz również mają za sobą korporacyjną przeszłość, od kilku lat w swojej Koziej Farmie Złotna wracają do „źródeł, do czystej, nieskażonej chemią zdrowej żywności". Hodują kozy, z ich mleka wyrabiają sery farmerskie, jogurty, kefiry. A także wynajmują dwa komfortowe pokoje w ramach agroturystyki. Agnieszka prowadzi kameralny pensjonat Zagroda Kuwasy w Woźnejwsi. Pod swoją strzechą oferuje m.in. „bezkresne zielone przestrzenie i tajemnicze przedwieczorne mgły nad łąkami", „ciepło kominka i dobrą energię drewnianych wnętrz", „kontakt z końmi, psami i innymi zwierzakami". Agata (imię zmienione) z pomocą męża i rodziny od dwóch lat realizuje swoje największe marzenie: wynajem dwóch domków na skraju lasu w małej nadmorskiej mieścinie. Aleksandra od dawna podróżowała do takich miejsc: na uboczu, blisko natury, ze swojskim klimatem, w 2017 r. założyła z mężem i grupą znajomych portal rezerwacyjny Slowhop.com (sama również wynajmuje agroturystycznie swój dom).

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Uczynić Amerykę znowu wielką? MAGA to wołanie Amerykanów o powrót solidarności
Plus Minus
Michał Szułdrzyński: Co łączy składkę zdrowotną z wyborami w USA
Plus Minus
Politolog o wyborach prezydenckich: Kandydat PO będzie musiał wtargnąć na pole PiS
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę